środa, 20 stycznia 2016

Rose

Hej! :)
Witamy Was po przerwie! (Bardzo długiej z resztą.)
Przepraszamy za ten dłuuuuuuuuuuuuuuugi brak jakiegokolwiek postu na blogu, ale miałyśmy naprawdę pracowite i męczące tygodnie. Mam nadzieję, że rozumiecie.
Ale teraz to już mało ważne. Wracamy z postem o tematyce, której nie koniecznie mogliście się spodziewać. Zajmiemy się stworzeniem własnej creepypasty! :D Ponieważ ta jest naszą pierwszą, to bardzo prosimy o wyrozumiałość (no wiecie, trzeba jakoś zacząć xD).
To co? Może koniec tego ględzenia... Zacznijmy! :)
Miłego czytania :)    

Rose


Był cudowny, letni poranek. Annabeth Thames i jej rodzina właśnie wybierała się na długo wyczekiwaną wycieczkę. Mieli przed sobą długą drogę, dlatego musieli wstać wcześnie rano. Annabeth, pomimo iż była wyjątkowym śpiochem, wstała najwcześniej z całej rodziny. Chciała odpocząć od tego całego stresu, który przeżywała w ciągu ostatnich dni. Miewała sny, ale nie takie zwykłe. Na pozór normalne, ale przy każdym z nich odczuwała dziwne uczucie, jakby ktoś ją obserwował. Jednak teraz to nie było ważne. Cieszyła się, że w końcu gdzieś wyruszy w podróż. Cała rodzina szybko się zebrała, wpakowała bagaże do samochodu i wyruszyła w drogę. Trasa była bardzo długa, a na drogach ogromne korki.

W końcu zostało im do przebycia tylko kilkadziesiąt kilometrów. Zapadła noc. Annabeth i jej młodsza siostra, Sarah, zasnęły ze zmęczenia jednak nie na długo. Annabeth obudziły głośne krzyki jej mamy, a przed autem ukazało się oślepiające światło. Sekundę później poczuła uderzenie, a samochód zaczął się skądś staczać. Koziołkował, a potem osiadł na dachu. Wtedy straciła przytomność. O dziwno obudziła się dosłownie chwilę po wypadku. Rozejrzała się dookoła, ale wszędzie była tylko krew. Spojrzała w bok i ujrzała przerażający widok. Była to Sarah. Miała wielką ranę na głowie, w której było mnóstwo odłamków szkła. Pomimo iż młodsza miała 12 lat, płakała jak dziecko. Z resztą, kto by nie płakał. Annabeth spojrzała w przód. Tam z kolei zobaczyła swoich rodziców. Mama leżała bezwładnie na desce rozdzielczej z przebitą jakimś prętem głową. Tata nie wyglądał wcale lepiej. W jego klatkę piersiową wbiła się kierownica, a  głowa była pokaleczona szkłem. W tej chwili Annabeth spostrzegła, że czuje przeszywający ból w nodze. Uznała, że pewnie została tak przygnieciona siedzeniem, że ją złamała. Dookoła samochodów zaczynał rozniecać się ogień, który niebezpiecznie zbliżał się w stronę dziewczynek. Na szczęście wypadek był przy dość ruchliwej drodze dlatego w porę zareagowało mnóstwo ludzi. Zaraz poczęli wybijać resztki szyb i wyciągać poszkodowanych. Szesnastolatka z przerażeniem patrzyła na płonące, doszczętnie zniszczone samochody. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Czuła smutek niebezpiecznie zmieszany z gniewem. Miała ochotę krzyczeć, pobić sprawcę wypadku, któremu udało się wyjść cało, bez większych obrażeń. Skupiła na nim wzrok i już chciała wyrwać się z rąk kobiety, która pomagała utrzymać się jej na nogach, gdy nagle poczuła senność i zmęczenie. Przymknęła lekko oczy i już chciała zasnąć, lecz poczuła wtedy, że jej nogi odrywają się od podłogi a jakiś męski głos mówi "Pomóżcie mi ją posadzić i ustabilizować". Włożono ją na nosze, a potem wraz z siostrą wwieziono do karetki. Poczuła jeszcze większe zmęczenie, a wokół słyszała jedynie "tylko nie odchodź!".

Obudziła się w szpitalu. Miała na sobie masę ran i gips na nodze. Rozejrzała się po sali i zauważyła wpatrującą się w nią pielęgniarkę, która miała łzy szczęścia w oczach.
- Kochanie! Na szczęście żyjesz! Spokojnie, już wszystko w porządku. - odezwała się piskliwym głosem.
- A-a-ale co się stało. - odpowiedziała nieco zdumiona.
- Nie ważne! Grunt, że żyjesz!
- Gdzie moi rodzice? Gdzie Sarah?
Twarz pielęgniarki nagle posmutniała. Chwilę milczała, po czym odezwała się chrypliwym głosem:
- Twoi rodzice nie żyją... A Sarah walczy o życie na oddziale intensywnej terapii. W jej rany wdało się mocne zakażenie...
- Muszę ją zobaczyć! - zerwała się z łóżka, ale szybko została powstrzymana przez pielęgniarkę
- Musisz odpoczywać. Twoja siostra też nie czuje się za dobrze i również przydałby się jej odpoczynek. Jeżeli sama nie chcesz odpoczywać, to chociaż jej na to pozwól.
Annabeth oparła się o łóżko i przymknęła oczy.
- Dobrze... - to jedyne co wypowiedziała nim zapadła w sen.

Minął pierwszy dzień. W szpitalu zjawiła się ciocia dziewczynek, która po śmierci swojej siostry postanowiła dać im dach nad głową. Jednak Sarah była pisana śmierć. Zmarła po trzech dniach od wypadku z powodu zakażenia i odłamków szkła, które utknęły w mózgu. Po tygodniowej obserwacji postanowiono wypisać Annabeth ze szpitala. Ciocia kupiła jej kilka chwilowych ubrań i pomogła wejść do auta. Po dotarciu do domu wskazała tymczasowy pokój i kazała rozgościć jej się. Dziewczyna przytuliła swojego kochanego misia i zaczęła płakać. Miś jak dobry przyjaciel pozwalał Annabeth wypłakiwać smutki w swoje pluszowe ramię. Dziewczyna chciała zapomnieć o wszystkim złym, co ją dotychczas spotkało. Jednak nie mogła, ponieważ cały czas myślała o wypadku i o dziwnym uczuciu, które zniknęło nagle w przeddzień katastrofy. Jednak fakt ten wzięła za zbieg okoliczności i poszła coś zjeść.

Minął miesiąc. Z nogi Annabeth postanowiono zdjąć gips. Zadowolona, że w końcu będzie normalnie funkcjonować postanowiła odwiedzić groby swoich bliskich, pochowanych w miejscowym cmentarzu. Dowiedziała się, że została przepisana do nowej, pobliskiej szkoły. Trochę się tym zmartwiła, ale zaraz porzuciła tę myśl. Dotarła  do bramy cmentarnej. Poprosiła o chwilę samotności i ruszyła w stronę grobów. Usiadła na ławce naprzeciwko i zaczęła rozmyślać. Zauważyła, że przy grobach obok stoi pewien chłopak. Najwidoczniej zauważył jej ciekawski wzrok na sobie i się obrócił, zaczynając rozmowę:
- Cześć. Jestem Taylor. Nowa w okolicy?
- Tak - burknęła, a po jej policzkach mimowolnie spłynęły łzy.
- Tutaj leży twoja rodzina, tak?
- Rodzice i siostra...
- Też kiedyś miałem rodziców, ale ich straciłem. To był nieszczęśliwy wypadek.
- Moja rodzina zginęła w wypadku... Pamiętam to jakby było wczoraj.
- Moi rodzice zginęli w pożarze... Te płomienie...
Chłopak nagle zamarł, a jego oczy otworzyły się szeroko. Postanowiła odciągnąć go od jego myśli.
- Mieszkasz tu od dawna?
- Od dziecka, a ty?
- Od miesiąca...
Taylor spojrzał na zegarek, po czym się odezwał:
- Przepraszam, muszę iść. Miło było cię poznać. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy. Może następnym razem w milszym miejscu? To na razie!
- Cześć - wyszeptała Annabeth, czując przyśpieszone bicie serca.

Następnego dnia poszła do szkoły. Okazało się, że poznany na cmentarzu Taylor Cave chodził do tej samej szkoły, a nawet do tej samej klasy. Szybko się zaprzyjaźnili, a później zostali parą. Wszystko było już w porządku. Dni mijały normalnie... Do czasu. Rok później zaczęła miewać dziwny sen. Pewnego dnia pojawił się znikąd. Rozpoczynał się na leśnej polanie.

Jedynym źródłem dźwięku na rozległej, leśnej polanie był cichy szelest gdy nagle się tam pojawiła. Delikatny wiatr rozwiał jej jak zwykle idealnie ułożone włosy. Podmuch nasilał się z każdą chwilą. W oddali rozległ się odgłos jakby ktoś kroczył po ściółce, łamiąc przy tym wszystkie gałązki rozrzucone na ziemi. Kroki przybliżały się coraz bardziej. Do łamania gałęzi dołączył dźwięk przedzierania się przez krzaki. Temu komuś kto szedł w jej kierunku nie zależało na dyskrecji. A to znaczyło, że był znacznie potężniejszy od niej i doskonale wiedział o swojej sile. Wstała z pozycji klęczącej i dokładnie rozejrzała się dookoła, próbując przebić wzrokiem nieposkromioną ciemność, która pojawiła się w momencie przybycia wiatru. Nagle poczuła czyjś ciepły oddech na karku. Odwróciła się w tamtą stronę. Nic nie wyróżniało tego miejsca. Za jej plecami rozległ się przerażający śmiech.
 - Kim jesteś? - rzuciła w przestrzeń, starając się, aby jej głos zabrzmiał pewnie, a nie tak jakby się bała.
- Twoim największym koszmarem. Teraz nie musisz widzieć mojej postaci. Wkrótce spotkamy się w prawdziwym świecie. Nie powiem, że będzie to dla ciebie przyjemne spotkanie. - Głos, który wypowiadał te słowa był tak przyjemny dla ucha, że mimo, iż okropnie bała się jego właściciela, a jego wypowiedź była okrutna nie chciała, żeby przerywał. - Do zobaczenia. Wkrótce.
Głos umilkł, a echo powtórzyło jego ostatnie słowa. Stała oniemiała, patrząc jak wszystko wraca do porządku dziennego. Ciemność znikła, wiatr umilkł. Nagle znikąd w jej dłoniach pojawił się zakrwawiony skrawek papieru.

Nie odwracaj się.

Jej umysł zareagował tak, jak zareagowałby każdy inny. Odwróciła się, a w jej stronę leciał nóż, który przebił jej serce zaprzestając bić.


Codziennie miewała ten sam sen. Męczył ją. Za każdym razem zasypiała z niepokojem, wiedząc, że przyśni jej się to samo. Nagle zupełnie przestała o nim śnić. Cieszyła się z tego faktu, ale czuła również niepokój. Przypomniała sobie to dziwne uczucie, które czuła rok temu. Postanowiła opowiedzieć o nim Taylorowi, jednak on ku jej rozczarowaniu nie uwierzył jej i powiedział, żeby się nie bała, bo "koszmary nigdy się nie spełniają w prawdziwym życiu". Ją to jednak nie uspokajało, ale jeszcze bardziej niepokoiło.

 Dzień po tym, jak przestała miewać ten niepokojący sen, na swojej toaletce zobaczyła czarną różę. Wyciągnęła rękę w jej stronę, lecz wtedy róża zaczęła krwawić, a jej ręce w niewiadomych okolicznościach zostały poranione. Ciocia szybko zawiozła ją do szpitala. Tam jednak okazało się, że rąk nie da się wyleczyć, a jedyne co zostaje to bandażowanie ran i ciągła zmiana opatrunków. Tajemnicza róża okazała się przeklęta, ale w dniu jej pojawienia się nikt jeszcze o tym nie wiedział.
Tydzień po wizycie w szpitalu zginęła jej ciocia. Zachorowała nagle na nieznaną lekarzom chorobę. Ponieważ Annabeth miała 17 lat, nie zabrano jej do domu dziecka. Dzień później na tej samej toaletce znalazła znajomy ze snu skrawek kartki z napisem "Nie odwracaj się". Przerażona wybiegła z domu, zamykając go na klucz. Klucz ukryła w ogrodzie i zakopała go głęboko pod ziemią. Pobiegła w stronę domu Taylora, by poprosić go o schronienie. Chłopak nie odmówił. W końcu po kilku dniach postanowiła opowiedzieć mu o swoich przeżyciach, które wcześniej nie chciała zdradzić. Taylor również i w to nie uwierzył, ale przeczuwając, że dziewczyna nie będzie się czuła bezpiecznie przysiągł jej, że pójdzie sprawdzić dom. Wrócił do niej po około godzinie, twierdząc, że niczego nie znalazł. Trudno mu było powiedzieć coś innego, gdyż tak naprawdę wcale nie był sprawdzić domu. Uznał to za lekką paranoję Annabeth dlatego się tym nie przejął.

Z Annabeth było coraz gorzej. Nieważne czy w dzień, czy w nocy, słyszała tajemnicze szepty. Głosy te były podobne do głosu tego dziwnego mężczyzny ze snu. Była pewna, że to on chce ją doprowadzić do szaleństwa. Jak było widać, całkiem skutecznie. Z każdym dniem była coraz bardziej niestabilna umysłowo. Tym już Taylor się lekko przejął, a tak właściwie to trochę bardziej się zaniepokoił o własną skórę. Zaprowadził ją do psychiatryka, gdzie była pod stałą opieką psychologa. Nie zostawił jej i  odwiedzał ją każdego dnia. Męczyły go myśli, co by było gdyby jej uwierzył lub gdyby chociaż sprawdził ten dom? Postanowił, że jej nie opuści, a przynajmniej na razie. Tak naprawdę był mało zainteresowany Annabeth już od czasu gdy powiedziała mu o swoim cyklicznym śnie. Myślał wtedy, że zwariowała i przestał się nią już tak bardzo przejmować, w obawie o swoje zdrowie psychiczne. Jednak ona wiedziała to wszystko i przysięgła samej sobie, że kiedyś mu to powie prosto w twarz.

Pewnego dnia, mniej więcej trzy miesiące po pierwszej wizycie obudziła się w środku nocy. Była północ. Zmęczona swoim szaleństwem poszła przemyć swoją twarz zimną wodą. Miała nadzieję, że potem uda jej się ponownie zasnąć. Wróciła z łazienki. Na jej łóżku była bardzo mocno kojarząca jej się kartka. Podniosła ją i przeczytała. Widniał na niej napis "Nie odwracaj się." 
Była tym wszystkim tak zmęczona, że postanowiła się obrócić. Była znudzona tym całym szaleństwem i pragnęła zginąć. Przymknęła oczy. Jednak ku jej zaskoczeniu nie poczuła noża w swojej klatce piersiowej. Postanowiła otworzyć oczy i w końcu poznać swojego prześladowcę, ale widok, który ujrzała spowodował, że zamarła niezdolna do jakiegokolwiek ruchu...

Ciąg dalszy nastąpi...

Mamy nadzieję, że podobał Wam się ten początek naszego strasznego makaronu xD
Ciąg dalszy pojawi się już wkrótce, dlatego wyczekujcie kolejnego postu.
Pozdrawiamy! ^^
Taeyeon i Kimiko ♥

wtorek, 5 stycznia 2016

Nie będzie następnego razu

Hej! Witam Was kochani czytelnicy! :)
Z tej strony ponownie Sangrim!
Od razu Was ostrzegam, że to NIE JEST TEN POST KTÓRY WCZEŚNIEJ ZAPOWIADAŁAM. Mamy małe "problemy" a ponieważ dawno nic nie pojawiło się na blogu, to postanowiłam, że może coś napiszę. Coś mnie natchniło by napisać takie krótkie opowiadanie w stylu fantasy. Według mnie nie jestem zbyt utalentowana jeżeli chodzi o pisanie, ale postanowiłam spróbować. Raczej nie sądzę, że to opowiadanie będzie świetne i wciągające, ale mam nadzieję, że chociaż jednej osobie się spodoba ;)
To do dzieła! XD


~~~

Czasami cena za spełnienie obowiązku jest za wysoka, ale mimo wszystko trzeba się z nią pogodzić.

Jedyne co Navis zdążyła ujrzeć przed utratą przytomności był kawałek połyskującego w słońcu metalu, który prawdopodobnie był mieczem przeciwnika. Otrzymała wyjątkowo mocny cios w głowę, co pozbawiło ją świadomości na dobre kilka godzin.

Obudziła się na miękkim łożu w jakimś namiocie. Otworzyła oczy próbując zbadać okolicę, lecz wszystko ku jej rozczarowaniu zaszło mgłą, która wcale jej nie pomagała w badaniu środowiska. Poczuła jakby coś ją gniotło w plecy. Po chwili kręcenia się na łożu doszła do wniosku, że na szczęście nic nie stało się z jej skrzydłami, tak, skrzydłami. Navis była jednym z aniołów - patronów. Jej zadaniem była ochrona swojego podopiecznego. Na ziemi niewiele mogła wskórać, lecz w chmurach jej najpilniejszym obowiązkiem było stróżowanie Alanowi - jej piętnastoletniemu podopiecznemu. Jednak sama Navis była w tym samym wieku, co oznaczało brak większego doświadczenia. Na ziemi Alan zmarł przez bardzo groźną chorobę, w chmurach mógł zginąć z rąk demonów, a ponieważ takich nie brakowało, Navis miała powód do zmartwień i musiała nie odstępować go na krok. Pewnie zastanawiacie się czym są Chmury? Chmury to kraina gdzieś pomiędzy ziemią a niebem (lub ewentualnie piekłem). Można ją nazwać czymś w rodzaju czyśćca, tylko że w bardziej magicznej odsłonie. Chmury to tak w skrócie mówiąc magiczna kraina, która wygląda tak jak stereotypowa baśniowa kraina.

Navis usłyszała jakieś kroki.
- Wszystko w porządku? - zapytał ciepły w brzmieniu, lekko chłopięcy głos
- Yrgh... - zamruczała Navis, po czym postanowiła usiąść na łożu
- Nie wstawaj jeszcze! Jesteś jeszcze za słaba! - zaczął sprzeciwiać się głos
- Co do...? - zdziwiła się dziewczyna, ponieważ "mgła" w końcu opadła
- Spokojnie, leż...
- Gdzie ja jestem?! - krzyknęła młoda dziewczyna, ponieważ była trochę zaskoczona widokiem chłopaka.
Gdy powtórnie mogła bez jakichkolwiek "mgieł" patrzeć przed siebie, postanowiła przyjrzeć się jemu. Ach no przecież, to był Alan. Nie wiedziała dlaczego go nie poznała. Chłopak miał lekko przydługawe, czarne włosy, opadające delikatnie na jego lewe oko. Jego oczy miały kolor bardzo ciemnego brązu, były prawie czarne. Pomimo swojego młodego wieku, miał w kąciku ust mały kolczyk. Ogółem ubierał się w stylu, który można roboczo nazwać "luźnym". Aktualnie miał na sobie czarne jeansy, czerwoną koszulę w kratkę a pod spodem nosił białą bluzkę i srebrny łańcuszek. Można powiedzieć, że ten luzak był całkiem przystojny.

- Ey, ey! Laska! Uspokój się! - zaśmiał się Alan - Przytachałem cię tu, bo dość mocno oberwałaś od tego demona.
- Ehehehe... - odpowiedziała zawstydzona Navis, ponieważ to ona miała go bronić, nie na odwrót - Emmm... A to jak nas uratowałeś?
- Normalnie. Wziąłem twoją wykałaczkę i zacząłem walczyć. Tyle.
- Tiaaaaa bohaterze... A pozatym to nie jest wykałaczka tylko miecz!
- Och... Naprawdę? - droczył się dalej chłopak, a jego zadziorny charakter zaczął brać nad nim górę
Po czym Alan zdjął koszulę i rzucił ją na prowizoryczny stolik a następnie wyszedł z namiotu. "I on to sam zbudował? Nieźle..." - podziwiała dziewczyna. Następnie wyszła z namiotu by dołączyć do chłopaka.
- Sam budowałeś? - odezwała się
- Yhm... - mruknął - Jesteś głodna?
- Nawet nie...
- No jasne... Nie kryj się tak. Wiem, że onieśmielam cię, ale to nie znaczy, że masz bać się prosić mnie o drobiazgi. - zaśmiał się Alan
- Chciałbyś! - odkrzyknęła - No ale jak Panu Skromnemu to zrobi przyjemność to prosze, przynieś mam coś do jedzenia.
Chłopak w odpowiedzi tylko cicho zaśmiał się i wrócił do namiotu.

Chwilę później przyszedł z dwoma talerzami naleśników i usiadł na trawie obok Navis podając jej drugi talerz.
- Smacznego. - powiedział
- Dzięki, smacznego. - odpowiedziała, po czym spytała - Skąd ty je w ogóle wziąłeś?
- Magia! - uśmiechnął się Alan
Rzeczywiście, to trochę brzmiało magicznie. W końcu mieli zapas żywności i innych przedmiotów codziennego użytku, ale zastanawiało ją jak zdołał sporządzić posiłek bez użycia kuchenki? No w prawdzie mógł rozpalić ognisko, ale nadal nie rozumiała dlaczego miałby się tak z tym kryć. Przecież mógł je rozpalić na zewnątrz namiotu. Jednak to niezbyt obchodziło dziewczynę, ważne dla niej było, że miała czym napełnić żołądek.

Następnego dnia wyruszyli w dalszą drogę. Mieli misję do wykonania, a tak właściwie to sama Navis miała misję. Król Chmur, Dawegon, podejrzewał coś u Alana. Zdradził jej, że czuje w nim coś niezwykłego. Droga Szła dość szybko, dopóki nie weszli w tą ciemniejszą stronę Chmur - Kanion Gashegyor. Tam mieściło się siedlisko demonów. Już na sam koniec drogi przez kanion zostali prawdopodobnie napadnięci przez demony i oboje stracili przytomność.

Oboje "wrócili do żywych" w jakimś miejscu przypominającym klatkę. było dość ciemno.
-Alan! Ej! Wstawaj! - zaczęła krzyczeć Navis
- Nie widzisz, że śpię? - zamruczał chłopak
- Jak zaraz nie wstaniesz, to możesz się potem już nie obudzić!
- I tak już umarłem... Tam na ziemi... - powiedział bez żadnego przejęcia
- Wstawaj albo osobiście ci pomogę!
- No dobra, jak masz o to robić tyle hałasu... - powiedział z wyraźnym niezadowoleniem - Ey! Gdzie my jesteśmy?!
- Nie wiem, ale... - Nie zdążyła dokończyć, ponieważ ciemność zaczęła się rozpraszać, a drzwi klatki się otworzyły
Znajdowali się na czymś przypominającym arenę. Dookoła było mnóstwo demonów, krzyczących coś w rodzaju "Hagon, Hagon, Hagon!". "Co to jest Hagon?" - pomyślała Navis, lecz odpowiedź sama przyszła. Z drzwi naprzeciwko wyszedł jakiś dziwny, rogaty i obrzydliwy potwór.
- No! Wyłazić! - wrzasnął jakiś gruby męski głos, po czym oboje zostali wypchnięci z klatki.
Drzwi za nimi się zamknęły. Mieli dosłownie chwilkę by się rozejrzeć. Navis szukała jakiegokolwiek wyjścia i ujrzała coś. Z boku ujrzała jakieś drewniane, małe drzwi przez które wyraźnie wydobywało się światło. Nagle rozbrzmiał odgłos gongu, a bestię spuszczono z łańcucha. Zaczęła się walka. Nie była jakoś mocno efektowna. Cały czas Navis i Alan uciekali przed tym potworem. Trwało to może z kilka długich minut.
- Dobra, koniec! - krzyknęła Navis, po czym podleciała do strażnika stojącego na murze, wyrywając mu miecz. Następnie uniosła się na wysokość mniej więcej 4 metrów, by być na równi z potworem. Następnie zaczęła atak. Robiła uniki, skoki, zrywy i atakowała potwora mieczem. W końcu udało jej się zranić go w oko, bardzo go przy tym denerwując. Ten jednak stracił zainteresowanie Navis i obrócił się w stronę Alana, a następnie zapluł w jego stronę ogniem. Navis nie miała za dużo czasu na reakcję. Ruszyła w jego stronę, by uratować swojego podopiecznego. Alan próbował uciec, ale strumień ognia był za szeroki i nie zdołałby przed nim uciec. Navis już prawie była przy nim, tak samo jak ogień. Już stanęła obok niego lecz ogień był za blisko. Przytuliła go do siebie i zakryła go swoimi skrzydłami. Tylko tyle była w stanie zrobić. Arena okryła się kurzem...
- Aaaaargh! - odbił się echem krzyk Navis, a cała widownia zaczęła szeptać
Kurz opadł, a w kącie areny ukazał się szokujący widok. Obok Alana leżała Navis, lecz nie ta Navis, inna Navis. Otworzyła oczy, obawiając się pewnej rzeczy. Szybko chwyciła się za plecy. Jej obawy się spełniły.
- Hey! Wszystko w porządku?! - zapytał panicznie Alan - Odpowiedz! Proszę! W porządku?!
W odpowiedzi dostał smutne spojrzenie dziewczyny, a po jej policzkach poleciały łzy. Zrobiła ruch jakby chciała rozprostować skrzydła lecz... Skrzydeł nie było. Zamiast nich, zostały obwęglone kikuty.
- Och... Nie martw się... Odrosną... - chciał ją pocieszyć, lecz sam dobrze wiedział, że skrzydła nie odrastają
Wtedy tłum na widowni zaczął buczeć, a pojedyncze demony zaczęły zchodzić na arenę, przy okazji denerwując potwora. Teraz pojawiła się szansa na ucieczkę. Alan chwycił za rękę płaczącą dziewczynę i wywarzył drzwi, umożliwiając im ucieczkę. Opuścili arenę i pobiegła w stronę lasu.

Po chwili doszli do wniosku, że zdołali uciec. Zamiast się cieszyć i śmiać się ze swojego szczęścia, zapadła niezręczna cisza. Navis szła powoli, rozstrzęsiona utratą skrzydeł. Wiedziała z czym to jest związane. Teraz już nie mogła stróżować Alanowi, prawo tego zabraniało. Anioł bez skrzydeł nie mógł pełnić już swoich funkcji, był traktowany jak kaleka. Ciszę postanowił przerwać Alan.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze - lekko uderzył ją w ramię i próbował się uśmiechnąć
- Nic już nie będzie dobrze... - powiedziała ze smutkiem i powagą
- Następnym razem musimy bardziej uważać.
- Nie będzie następnego razu... - powiedziała i ręką pokazała gest, że chłopak ma zamilknąć i się o nic nie pytać
Dalsza droga minęła w ciszy...

~~~

No to tyle XD
Czuję, że chyba zmarnowałam w miarę OKai scenariusz, no ale mam nadzieję, że nie było aż tak źle ;)
Do następnego postu! (przewiduję, że będzie to już ten obiecany post xD)
Pozdrawiam
Sangrim  ^^

Paczka informacji :)

Witajcie nasi czytelnicy :)
Z tej strony Sangrim (dawniej Kimiko).
Dzisiaj przedstawię Wam pewną krótką informację. :)

Pewnie zauważyliście, że w autorach bloga można znaleźć nową osobę - Sangrim. No cóż, to po części tylko nowa osoba. Tak naprawdę to ja - Kimiko, po zmianie nazwy (myślę, że po wstępie zaczeliście to akurat podejrzewać XD) . Powiem Wam w takiej małej tajemnicy, że tamten nick mi się znudził, a ponieważ kiedyś wpadłam na taką pewną ciekawą nazwę to pomyślałam sobie "Dlaczego by nie?".
Czyli w skrócie - Sangrim to ja, tylko pod nową nazwą, także nie dziwcie się, że w następnych postach będę się podpisywać nową nazwą.

Tak, wiem, że trochę z tym zwlekałam XD

No koniec już XD
Mam nadzieję, że wszystko przedstawiłam w miarę jasno i sensownie.
Pozdrawiam
Sangrim (Kimiko) :)