niedziela, 20 marca 2016

It's just a game

Witajcie! :)
Sangrim powraca (tak, ostatnio mnie jakoś wena złapała). Dzisiaj będzie tak inaczej, ponieważ opowiadanie będzie związane z... creepypastą o Benie Drowned xD (jeśli ktoś nie wie kim jest Ben to polecam spytać Wujcia Google). Bez zbędnego przedłużania, zaczynamy ;)

~~~
Happy ending? There are no happy endings. Endings are the saddest part, so just give me a happy middle. And a very happy start.

Szłam właśnie w stronę swojego domu, mijając drzewo z przypiętą do niej kartką. Widniało na niej imię "Susan Adams". To pewnie kolejna klepsydra. Zawsze je przypinano do tego drzewa. Jednak nie zwróciłam na nią za dużej uwagi. Wracałam ze szkoły po ciężkim dniu i marzyłam by usiąść przed swoją konsolą, i zacząć grać w swoją ulubioną grę. Mijałam już nie wiadomo, który z kolei dom gdy nagle usłyszałam czyjąś kłótnię. Raczej nie interesowały mnie cudze problemy dlatego tylko przyśpieszyłam kroku. Jednak w pewnym momencie kłótnia umilkła i usłyszałam czyjeś wołanie:
- [Twoje imię]! Proszę, mogłabyś nam pomóc? - odezwał się ciepły męski głos.
- Bardzo prosimy, mamy mały problem. To naprawdę nic wielkiego. - dopowiedział damski, smutny głos.
Stanęłam w miejscu i obróciłam głowę w stronę swoich rozmówców. Nie miałam zielonego pojęcia czego ode mnie chcą, ale po sekundzie doszłam do wniosku, że należałoby coś powiedzieć.
- Dzień dobry? - odpowiedziałam niepewnie - Państwo mnie skądś znają?
- Jestem pan Adams, kolega z pracy twojego taty. Masz prawo mnie nie znać. - powiedział mężczyzna.

Spojrzałam w kierunku głosów. Ujrzałam wysokiego mężczyznę z czarnymi, lekko siwymi włosami w okularach i kobietę z blond włosami. Oboje wyglądali na smutnych i nosili czarne ubrania. Pan Adams miał rację - zupełnie go nie kojarzyłam. Dwójka stała w garażu pełnym kartonów. Jeszcze więcej kartonowych pudeł znajdowało się na zewnątrz. Były wyładowane po brzegi różnymi rzeczami. Nieopodal pudeł znajdowały się też meble. Ruszyłam w ich stronę.
- Przepraszamy,  że cię tak zaczepiliśmy, ale potrzebujemy małej pomocy. Jak sama widzisz niewielu ludzi tędy przechodzi. - odezwał się mężczyzna.
- Dobrze. A więc w czym mam pomóc? - spytałam.
- Musimy wynieść z domu sofę, ale mamy zepsute drzwi garażowe i cały czas się zamykają. Tak, wiemy jak śmiesznie to brzmi ale to prawda. Gdybyś mogła je przez chwilę przytrzymać by się nie zamknęły bylibyśmy ci wdzięczni - powiedziała jak najmilej kobieta.
- W porządku... - odpowiedziałam.

Para podeszła do stojącej obok kanapy i ją podnieśli, kierując się powoli w stronę drzwi, a ja pilnowałam by drzwi się nie zamknęły. Zaczęłam nucić swoją ulubioną piosenkę, ponieważ chwilę męczyli się z tą kanapą. Jednak po upływie kilku minut piosenka mi się "skończyła", a nie miałam zamiaru się nudzić. Postanowiłam zagadać.
- Niech mi państwo wybaczą ciekawość, ale dlaczego państwo wynoszą stąd swoje rzeczy? Jak mi się wydaje jesteście nowi w okolicy i od niedawna tu mieszkacie. - spytałam.
- To trochę długa i smutna historia. - opowiedziała kobieta.
W jej oczach wyraźnie było widać łzy. Poczułam się trochę nieswojo. Czy powinnam o to spytać? Czasem zdarza mi się powiedzieć za dużo, ale to o co teraz spytałam nie było chyba niczym złym. A przynajmniej w moim mniemaniu. Może jestem zbyt ciekawska. Lepiej chyba będzie zająć się drzwiami.

Para wyniosła sofę i jeszcze kilka innych większych mebli. Jak na moje oko musieli być małżeństwem. W końcu nosili obrączki, także wydaje mi się że dobrze myślę. Po skończeniu pomocy powiedzieli mi bym chwilę poczekała i oboje weszli na chwilę do domu. Chwilę później przyszła do mnie kobieta:
- Zadzwoniłam do twojej mamy, wie że jesteś u nas. Zostaniesz może na chwilę? Wypijemy może razem herbatę? - zwróciła się do mnie, stojąc w progu drzwi.
- Dobrze, nie mam nic przeciwko. - odpowiedziałam.
Weszłyśmy do kuchni. Pani Adams przygotowała obiecaną herbatę i przyniosła ciasto. Minęło mniej więcej pół godziny. Rozmawiało się nam bardzo miło. W pewnym momencie zauważyłam leżącą na blacie ramkę ze zdjęciem. Byli na niej państwo Adams i jeszcze jakaś dziewczynka, bardzo podobna do pani Adams. Kobieta zauważyła moje zaciekawienie zdjęciem.
- Susan. - powiedziała.
- Proszę? - spytałam zdezorientowana.
- To była Susan, moja córka. Niestety już nie żyje...
- Ergh... - zrobiło mi się trochę głupio. - Przepraszam.
- Nic się nie stało... - odpowiedziała kobieta.
- Tak mi przykro... - powiedziałaś, spuszczając wzrok.
- Eh... To moja wina. Przecież widziałam że coś się z nią dzieje. Widziała jakieś statuetki, słyszała głosy, których nikt inny nie słyszał, mówiła że ktoś chciał z nią zagrać w tę grę... - mówiła kobieta, a po jej policzkach spłynęły łzy.
- Jaką grę? - spytałam zaskoczona.
- Nie pamiętam tytułu. W każdym razie to była jedna z tych gier na Nintendo 64... Biedna moja córeczka. Mogłam umówić ją na wizytę u psychologa póki była jeszcze wśród nas. - zwierzała mi się, a ja nie wiedziałam dlaczego akurat mi to mówi. Chociaż w sumie się nawet domyślałam, po prostu chciała się komuś zwierzyć. Byłam w stanie zrozumieć, że strata kogoś bliskiego bardzo boli.
- Co się z nią stało? - spytałam.
- Popełniła samobójstwo... - szepnęła kobieta.
Następnie po dłuższej chwili milczenia przemówiła już normalnym głosem:
- Dobrze, w każdym razie dziękuję ci za pomoc. Mamy kilka niepotrzebnych nam rzeczy. Wracaj już do domu, mój mąż zaniósł tam dla ciebie mały podarek.
- Dziękuję, ale naprawdę nie trzeba. - zrobiło mi się miło z powodu niespodziewanego prezentu.
- Nam się to i tak nie przyda, a twój tata mówił, że uwielbiasz grać w gry. No, na ciebie już chyba pora. - powiedziała kobieta, próbując powstrzymać łzy, a ja ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych.

- Jestem, mamo! - krzyknęłam, przekraczając próg drzwi wejściowych.
- Witaj, skarbie! - odpowiedziała mama - W twoim pokoju czeka prezent od państwa Adams.
- Ach tak, tak. - powiedziałam.
- Eh, to smutne co ich spotkało... Podziękowałaś im chociaż za ten prezent?
- Tak, oczywiście. To ja już może... Em... - powiedziałam wymijająco i poszłam w stronę swojego pokoju.
Na moim biurku leżał karton. Podeszłam do niego i chwyciłam w ręce. Był dość ciężki. Otworzyłam karton, a jego zawartość sprawiła, że prawie upadłam na podłogę. Usiadłam na łóżku i zaczęłam wyciągać rzeczy z kartonu. Było tam Nintendo 64! A oprócz samej konsoli znajdował się tam też pad, kilka kartridży z grami i całe okablowanie potrzebne do uruchomienia konsoli. Jak najszybciej chwyciłam to wszystko w ręce i zaczęłam podpinać sprzęt. Byłam taka podekscytowana! W moje posiadanie trafił taki świetny sprzęt! Tak się cieszyłam, że w końcu zagram w jakiś klasyk na czymś innym niż emulator! Byłam bardzo z tego powodu zadowolona, ale w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że to przez tę konsolę zginęła ta cała Susan. Co jeśli mnie czeka ten sam los? Jednak szybko rozwiałam obawy, mimo wszystko za bardzo cieszyłam się prezentem.

Udało mi się podpiąć konsolę do swojego telewizora. Miałam kilka gier do wyboru, ale moją szczególną uwagę przykuł kartridż z "Majora's Mask". Jakieś dwa dni temu pobrałam na swój laptop tę samą grę na emulator. Postanowiłam zagrać w nią jako pierwszą, ponieważ mi się spodobała. Gra chodziła bez żadnych zarzutów. Minęło kilka dni, a ja zagrałam już w każdy tytuł, który był w pudle. Grałam teraz w "Majora's Mask" gdy nagle konsola zaczęła wydawać dziwne dźwięki. Brzmiały jak pisk. Odgłosy następowały jeden po drugim w tym samym odstępie czasowym. Lekko zaniepokojona tym faktem zbliżyłam się do konsoli i próbowałam coś zrobić z tym problemem na kilka sposobów. Włączyłam i wyłączyłam sprzęt, ale na marne. Nawet wyłączona konsola wydawała ten niepokojący dźwięk. Przecierałam też ją z kurzu, myśląc, że się przegrzała, ale to również nie usunęło problemu. Lekko podirytowana tym wszystkim pomyślałam, że dano mi zepsuty sprzęt. Jednak odrzuciłam tę myśl. Przyłożyłam ucho do konsoli. Dźwięki bardzo mnie niepokoiły.
- Co się z tobą dzieje? - spytałam po cichu.
Konsola zaczęła wydawać cichsze odgłosy, ale wciąż było je wyraźnie słychać..
- Ej, no weź! - powiedziałam zawiedziona - Proszę cię, chciałam pograć w te słynne gry, a ty mi tu teraz szalejesz.
Konsola ucichła - tak jakby słuchała i rozumiała co do niej mówię. Odczekałam tak dla pewności chwilę, a potem się odezwałam się z uśmiechem,  kładąc rękę na konsoli:
- Dzięki.
Następnie zaczęłam grać. To całe wydarzenie było takie dziwne.

Minęło kilka dni. Postanowiłam na chwilę przestać używać konsolę. Nie chciałam jej zepsuć. Po upływie tych kilku dni znowu włączyłam konsolę. Po prostu nie mogłam wytrzymać, a ponieważ nie działo się z nią nic niepokojącego, to dlaczego by nie?  Jednak i tym razem zaczęła wydawać niepokojące odgłosy. W końcu znowu przyłożyłam ucho do konsoli, tak jak ostatnio. Nasłuchiwałam chwilę, a po chwili "pikanie" nasiliło się i było coraz szybsze oraz częstsze. Usłyszałam jakiś dziwny odgłos, ale tym razem z telewizora. Odwróciłam głowę w jego stronę. Obraz na nim zaczął falować. Fale "wypływały" ze środka ekranu, a ja, nie wiedząc co z tym zrobić tylko się przypatrywałam. Zbliżyłam głowę do szklanej powierzchni. Nagle z telewizora wyłoniła się ręka i chwyciła mnie za ramię, ciągnąc w swoją stronę. Próbowałam się oprzeć, ale ten ktoś był silniejszy i udało mu się wciągnąć mnie do urządzenia. Tak zwana "czwarta ściana" została zniszczona. Dosłownie. Przeleciałam przez ekran tak, jakby był niematerialny. A dopiero wczoraj czyściłam go z kurzu.
Będąc już po drugiej stronie,  wpadłam w czarną przestrzeń. Dookoła mnie lewitowały zielone liczby. Większość z nich była poukładana w pionowe kolumny, ale były też takie,  które swobodnie latały poza układem. Właśnie zauważyłam, że właściciel ręki zniknął. Po prostu zostawił mnie w tym bezkresie liczb... Całkiem samą! Ale mimo wszystko ta przestrzeń wyglądała niesamowicie. Zachwycałam się tym całym otoczeniem gdy nagle spostrzegłam, że leci na mnie jedna z tych ogromnych liczb! Próbowałam się jakoś przesunąć. Wyglądało to trochę jakbym chciała pływać. Mimo mojego wysiłku, nie udało mi się dużo przesunąć. Uderzyłam twarzą o chyba niezbyt przyjaźnie do mnie nastawione "1". W efekcie rozcięłam sobie policzek na ostrej krawędzi liczby. Zawyłam z bólu i chwyciłam się za ranę. Była w miarę płytka, lecz i tak lała się z niej krew. Zaraz po tym coś błysnęło przed moimi oczami, tak jakby bezkres się kończył. Zbliżałam się do niebieskawego światła. Byłam coraz bliżej i bliżej...

Przeleciałam przez promienie światła, a ciepły podmuch obijał się o moją twarz. Niezbyt wprawdzie wiedziałam skąd ten wiatr, ale na chwilę obecną bardziej się przejmowałam tym czy przeżyję upadek. Moje oczy powoli przyzwyczajały się do światła dziennego, którego pochodzenia również nie znałam. Nie miałam pojęcia co się ze mną stało i gdzie jestem. Już miałam rozbić się o ziemię gdy w jakiś magiczny sposób delikatnie wylądowałam na chodniku. Coś nie pozwalało zderzyć mi się z ziemią. Otworzyłam oczy. Znajdowałam się teraz w jakimś mieście. Wokół chodziło mnóstwo ludzi z dziwnymi uszami. Rozejrzałam się po okolicy. To było jakieś miasto, dziwnie znajome w dodatku. Obróciłam głowę za siebie. Ta wielka wieża z zegarem... Skądś ją kojarzyłam...
- Clock Town? - szepnęłam zdumiona.
Nagle usłyszałam śmiech za swoimi plecami. Obróciłam się. Na ziemię padał wielki cień. Zaskoczona spojrzałam w górę. Na niebie wisiało pole tekstowe z napisem "You've met with a terrible fate, haven't you?". Serce zaczęło mi mocniej bić.
- Kim jesteś? - zapytałam.

Pole tekstowe zniknęło. Przede mną zmaterializowała się jakaś postać. Z ubioru przypominała mi Linka. Pewien szczegół przyciągnął całe moje zainteresowanie. Nieznajomy miał na sobie maskę Majory.
- Witaj. - powiedział krótko.
- Emmmm... Cześć? - odpowiedziałam niepewnie.
Nieznajomy zaśmiał się w odpowiedzi.
- Może mnie będziesz kojarzyć, może nie. Tymczasowo niezbyt mnie to obchodzi. - zaczął - Zastanawiasz się pewnie co tu robisz, prawda?
- No w sumie dobrze by było wiedzieć. - odpowiedziałaś.
- Chciałbym z tobą zagrać w grę, sprawdzić cię. Zaciekawiłaś mnie...
- Co masz na myśli mówiąc że "zaciekawiłam cię"? - spytałam,
- Zobaczysz - odpowiedział i zaczął się śmiać.
- Dlaczego się śmiejesz? - spytałam,
- Moja droga, tyle zabawy cię czeka... - odpowiedział lekko rozbawiony.
- Zabawa? Jaka zabawa?
Nieznajomy nagle zamilkł. Chyba zauważył moją ranę na policzku. Zbliżył się do mnie i chwycił za podbródek. Wpatrywał się w moją ranę.
- Zostawię dla ciebie apteczkę w Trading Post - powiedział i zniknął tak samo szybko jak się pojawił. Chwilę później zza moich pleców wyleciała wróżka, to chyba była Tatl. W każdym razie - miała dawać mi wskazówki w razie problemów i miała być moim łącznikiem z nieznajomym. Tak mi przynajmniej powiedziała. Zostałam sama z Tatl. Jeszcze raz rozejrzałam się dokładnie. Rzeczywiście, wszystko przypominało tu "Majora's Mask". Zauważyłam, że mam na sobie zielone ubrania i buty, podobne do tych jakie nosi Link. Zawsze mnie fascynował cosplay, ale nigdy nie sądziłam, że kiedyś się za niego wezmę.
"A to ciekawe, czy ja dosłownie mam grać?" - pomyślałam.
Spojrzałam błagalnie na Tatl.
- Woodfall Temple. - powiedziała krótko.
- Czekaj, ja mam iść do Woodfall Temple? - spytałam.
Wróżka skinęła "głową". Postanowiłam więc się tam udać, ale najpierw, poszłam odebrać swoją apteczkę. W końcu jak mi ją dał, to mogę z niej skorzystać. Po opatrzeniu ran wyruszyłam w drogę.

Grało mi się bardzo dobrze. Świetnie sobie radziłam podczas walk z bossami i mniejszymi przeciwnikami. Miałam już dość dużo masek i Rupii. Z głównych masek brakowało mi jeszcze tylko maski Zora. Miałam już się udać do Great Bay Coast gdy stało się coś, co zwróciło moją uwagę. Coś się zaczęło dziać z niebem. Gdzieniegdzie było widać pęknięcia formujące prawie regularne kształty. Od czasu do czasu było można usłyszeć krzyki. Spojrzałam pytająco na Tatl, ale ta nie zwracała na mnie uwagi.
- Heloł? Tatl? - spytałam - Co się dzieje?
Nie uzyskałam odpowiedzi. Wróżka nawet się nie ruszała, po prostu zawisła nieruchomo w powietrzu.
- Ey! Latajło! - krzyknęłam do Tatl - Co się tu dzieje?
Tatl nie odpowiedziała, nadal się nie ruszała.
- Weź to napraw, bo ja nie zamierzam grać w zbugowaną grę. - zażądałam.
- To pewnie znowu ten... ktoś... - burknęłam - Ej, Tatl! Gdzie on jest?
Wróżka nie odpowiedziała. Nadal "miała laga".
Poczekałam chwilę cały czas, zadając jedno i to samo pytanie. W końcu, zdenerwowana, chwyciłam wróżkę w ręce i lekko nią potrząsnęłam. Tatl nagle oprzytomniała.
- Wieża zegarowa. - tylko tyle powiedziała i gdzieś odleciała.
- Czemu on nie może tutaj przyjść? - spytałam samej siebie.
Z lekkimi obawami poszłam na wyznaczone miejsce. Przeszłam przez drzwi wieży zegarowej i zauważyłam Nieznajomego.
- Co się znowu stało? - spytałam obojętnie.
- Co? - odpowiedział.
- No nie wiem? Chyba po to mi tu kazałeś przyjść?
- Ta sprawa dotyczy ciebie.
- Jaka sprawa?
- Jest pewien problem.
- Jaki problem? - spytałaś.
- Słuchaj, chciałbym ci to wszystko jakoś logicznie wytłumaczyć, ale po prostu nie jestem w stanie. - zaczął - Muszę ci to niestety wyjaśnić tylko ogólnikowo.
- No dobra, dobra... Mów.
- A więc... To wszystko się rozpada. Ten cały świat - on niszczeje...
- Co?! - zapytałam mocno zaniepokojona.
- Nie przerywaj, proszę! - zwrócił mi uwagę - Dobra... Cały świat gry się niszczy, to przez twoją obecność. Tak bardzo w skrócie mówiąc - twoja obecność nie jest niczym dobrym dla gry. Muszę coś z tobą zrobić...
- Jak to się niszczy?
- Po prostu... Jesteś tutaj jakby, hmmm... Wirusem! Lub coś w tym stylu... Jeszcze nie było by tak źle gdyby nie to, że przebywasz tu zbyt długo... - mówił.
- Czemu mi tego lepiej nie wytłumaczysz?
- Nie mam tyle czasu... - odpowiedział wyraźnie zaniepokojony - Na mnie już pora...
Wypowiedział te słowa i zniknął.
Milczałam, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą był Nieznajomy. "Ehh... No i co ja mam zrobić?" - pomyślałam.


Ponownie ruszyłam w drogę do Great Bay Coast by dokończyć misję fabularną. Chwilowo nie miałam lepszego pomysłu co z sobą zrobić. Po drodze obserwowałam otoczenie. Przez te kilka chwil zmieniło się parę rzeczy. Na niebie było dużo więcej pęknięć. Oprócz tego, niektóre części świata zaczęły znikać - drzewa, które jeszcze przed chwilą mijałam teraz już nie istniały. W niektórych miejscach tekstury traciły kolory oraz jakość, zamieniały się miejscami albo całkowicie ich brakowało. Pojawiało się coraz więcej przeciwników i byli bardziej wytrzymali. Przyjazna muzyka w tle zaczęła grać od tyłu i doszły do niej odgłosy przypominające odgłosy burzy. I te krzyki, które nie ustawały. Stawały się nawet coraz głośniejsze.

"No ale co ja mam z tym zrobić?" - rozmyślałam.
Zauważyłam brak Tatl. Próbowałam ją jakoś przywołać, lecz na marne. Wróżki nadal nie było.
"No i gdzie jesteś?" - pytałam sama siebie.
Przywołałam Eponę, a następnie wsiadłam na jej grzbiet. Ale nawet Epona wydawała się nieswoja. Pomimo moich głośnych rozkazów koń nie chciał ruszyć.
- Epona, proszę, ruszaj! - powiedziałam do niej miłym głosem - Mam ciężki dzień, więc proszę nie wnerwiaj mnie! Dzisiaj dowiedziałam się, że "jestem wirusem", mam w planach zrobić kilka ciężkich questów, od nie wiadomo ilu dni noszę na sobie niewygodne zielone ciuchym, a poza tym ta czapka cały czas spada mi na oczy! Także proszę cię!
Koń chciał spojrzeć na mnie, co przychodziło mu z trudem. Wiadomo - szyi sobie nie wykręci, ale kątem oka mnie obserwował. W jego oczach zauważyłam troskę, jakby się czymś martwił. Po chwili odwrócił głowę i ruszył przed siebie. Jechałam spokojnie, gdy nagle podłoże pękło, a ja wpadłam w powstałą dziurę. Na moje nieszczęście musiałam się znowu obić o coś, w skutek czego zostałam lekko przygłuszona. Epona "przestała istnieć" - rozpadła się na kilkadziesiąt pikseli, które powoli się zmniejszały. Piksele w końcu znikły, a ja zostałam sama w czarnej pustce.
"To był mój koń..." - pomyślałam i zrobiłam poważną minę. Poczułam się lekko dotknięta.
 Jak się spodziewałam, w końcu wylądowałam gdzieś w tej pustce na jakiejś podłodze. Podłoga była zimna i gładka. Powróciły również zielone liczby. Tym razem towarzyszyło im ciche buczenie. Cała przestrzeń (bo nie dało się tego nazwać pomieszczeniem) była ogromna, a wypełniające ją powietrze lodowate. Zaczęłam trząść się z zimna i postanowiłam czekać. Czekać... Ale na co tak konkretnie? Sama nie wiedziałam. Chciałam by to było cokolwiek, byle nie to męczące buczenie. Moja prośba została spełniona, coś się stało. Usłyszałam kroki, a następnie poczułam na swoich oczach dłonie. Ktoś zasłonił mi pole widzenia.
- Gotowa na małe przedstawienie...? - spytał cicho głos, a jego ciepły oddech poczułam na swojej szyi.
To nie mógł być Nieznajomy, to nie był jego głos. Ale nie miałam pomysłu kim może być kolejna anonimowa postać. Wydawało mi się, że jest tu tylko Nieznajomy.
Mocno nadepnęłam mu na stopę i następnie próbowałam uderzyć go łokciem w brzuch. On jednak jakby przewidział co chciałam zrobić i w ostatniej chwili złapał mnie za łokieć i wykręcił rękę.
- Sprytna... - powiedział, śmiejąc się.
- Zaczynamy! - krzyknął, a następnie odepchnął mnie od siebie.
Chwycił mnie za ramiona i zakręcił. Podłoga zniknęła, a ja unosiłam się w powietrzu. Liczby zniknęły, a buczenie ustąpiło odgłosowi tykającego zegara. Przede mną pojawiła się kolorowa plama. Z niej zaczął wyłaniać się lekko zamazany obraz. Z każdą sekundą obraz stawał się coraz ostrzejszy. Zaczął się poruszać. Wydawało mi się, że to "przedstawienie" będzie filmem, ale nie wiedziałam o czym. Na samym początku przedstawiono jak Nintendo 64 wchodziło na rynek, zaraz potem premiera "Majora's Mask". Wtedy na "ekranie" pojawił się zegar. Czas widocznie przyśpieszył. Było widać teraz ręce. Większe dłonie przekazywały jakieś pudło mniejszym. Domyślałam się zawartości. Słyszalny był śmiech radości i delikatne szepty, które przypominały brzmieniem słowo "Dziękuję". Bacznie przyglądałam się. Miałam do tego jakieś dziwne przeczucia.
Po tej scenie nastąpiło szybkie przejście. Z mną były słyszalne odgłosy. Obróciłam się i zobaczyłam kolejne pole z obrazem. Tamto znikło. Na podłodze siedział chłopiec o blond włosach. Podpinał coś do telewizora, a na podłodze leżał pad. Pad od Nintendo 64. Kolejne przejście i kolejny obrót. Tym razem widziałam jak ten sam chłopiec gra. Od razu poznałam, że to było "Majora's Mask". Obraz pękł, a ja zostałam obrócona w bok. Znowu go ujrzałam. Tym razem odganiał się od jakichś trzech innych chłopaków. Wyglądało to jakby ten blondyn był prześladowany przez ich trójkę. Ale za co? Wleciałam w obraz. Albo to obraz wleciał we mnie. To mało ważne. Widziałam go leżącego na łóżku, był smutny. W końcu z niego wstał i podszedł do konsoli. Włączył ją i zaczął grać. Teraz wokół mnie pojawiło się mnóstwo obrazów przedstawiających jak tamci dręczą tego chłopca. Na następnym obrazie ten sam chłopak wychodził z domu. Stał teraz na moście. Do niego podeszli dręczyciele. Jeden z nich położył mu rękę na ramieniu. Teraz obraz się rozmazał, a w jego miejscu pojawił się kolejny. Usłyszałam głośny krzyk. Na obrazie, blondyn został związany a następnie wrzucony do jeziora, na którym był zbudowany most. "Kamera" zrobiła zbliżenie na jego oko. Tam pojawił się obraz tonącego blondyna. Próbował się rozwiązać, ale brakowało mu już sił. Przymknął oczy. Przede mną ukazało się bardzo ostre i jasne światło, a zaraz po nim z powrotem ciemność. Słyszalne było teraz delikatne brzmienie fletu... A przed moją twarzą pojawił się obraz Nieznajomego. Chwycił ręką za maskę i zaczął ją powoli zdejmować po raz pierwszy w mojej obecności. Gdy ją zdjął doznałam szoku. Za maską kryła się twarz tego samego chłopca, którego tonący wizerunek przed chwilą widziałam. Jednak jego twarz wyglądała trochę inaczej. Jego oczy były czarne z czerwonymi tęczówkami. Ciekła z nich krew. Nieznajomy zaśmiał się psychicznie. Czerń zaczęła mieszać się z czerwienią, a wokół mnie było mnóstwo powieszonych ciał. Było tam mnóstwo osób. Jego prześladowcy również.

"Mogłam się spodziewać." - pomyślałam, unosząc brew.

Nie miałam pewności czy to na pewno był Nieznajomy. Nigdy wcześniej nie widziałam jego twarzy. Spojrzałam na postać przede mną.
- Nie jesteś Nieznajomym! - krzyknęłam pewna.
Postać zaśmiała się psychicznie i uśmiechnęła się szeroko. Następnie rzucił się na mnie, a ja bezwładnie opadłam na podłogę, tak jakbym zemdlała. Chociaż nie byłam pewna czy zemdlałam. Dużo rzeczy było dla mnie niewiadome i bez odpowiedzi odkąd trafiłam do gry. W końcu przebudziłam się. Otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą jakąś dziwną szarawą postać. Za nią stał Nieznajomy.
- Mam nadzieję, że podobało ci się. - powiedział z uśmiechem ten pierwszy.
- Mogło być lepiej. - powiedziałam jak najbardziej denerwującym tonem.
Nieznajomy spuścił wzrok.
- Hm. - mruknął jego towarzysz - Niezbyt mnie obchodzi twoja opinia. I tak zaraz zgi...
- Nieznajomy! Wytłumacz mi to!  - przerwałam szaremu.
- Ha ha! Po co on ma ci opowiadać dwa razy tą samą bajkę? - zakpił szary.
- Kim ty w ogóle jesteś?! - spytałam.
- Dark Link, do usług. - lekko się skłonił.
- Po co mi chciałeś TO pokazać?
- Byś poznała prawdę. - mówił spokojnie, ale chwilę potem zaczął krzyczeć - Byś poznała prawdę o tym kimś kogo nazywasz Nieznajomym! O kimś, kto tak naprawdę się nazywa Ben Drowned!
Ta odpowiedź mnie zaskoczyła.
- Kłamiesz! - powiedziałam pewna siebie.
- To niestety prawda. - powiedział z udawanym przejęciem.

(Tak, wiem że tutaj jest Link a nie Ben)
Odwrócił się do Bena, który już od dłuższej chwili wpatrywał się w podłogę i złapał go za ramię. Chwycił w dłoń kawałek maski, a następnie zdarł mu ją z twarzy.  Rzucił ją pod moje nogi. Zobaczyłam jego twarz na żywo. Wyglądał tak samo jak postać z "filmu". Jednak zamiast psychopatycznego uśmiechu malował się na niej smutek.
- Nadal nie wierzysz!? - krzyknął zły - To jest twój "Nieznajomy"!
Odepchnął go od siebie i skierował się w moją stronę. Tymczasem podniosłam maskę i zaczęłam się jej uważnie przyglądać. Dark Link był już przy mnie. Był bardzo blisko, za blisko. Chwycił mnie za gardło i powiedział groźnym, a jednocześnie spokojnym tonem prosto do mojego ucha:
- Zapraszamy tutaj ludzi tylko po to by się nimi pobawić, a następnie zabić. Dlatego tu jesteś. Ben złamał zasady. Nie spełnił swojej powinności dlatego ja to zrobię...
Następnie zaczął mnie dusić. Jego uścisk był bardzo mocny, a w jego oczach pojawił się szaleńczy blask. Kątem oka widziałam Bena. Stał i trzymał się rękami za głowę. Już opadałam całkowicie z sił gdy nagle usłyszałam głos Bena:
- Zostaw ją!
Dark Link puścił mnie na chwilę, a ja upadłam na podłogę, próbując złapać oddech. Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem. Chciałam go podciąć, lecz ten to zauważył i stanął mi na stopie. Czułam ból jakby miażdżył mi kości.
Ben i Dark Link zaczęli się bić. Ja tymczasem uspokajałam oddech. Trzymając się za gardło, próbowałam jakoś to wszystko poukładać. Nie wiedziałam jak pozbierać te wszystkie myśli w logiczną całość, jak to wytłumaczyć. Uświadomiłam sobie, że byłam tylko zabawką, że i tak od samego początku miano mnie zabić. Ale... Dlaczego tego nie zrobiono? Dlaczego Ben tego nie zrobił...? Mogłabym tak jeszcze myśleć gdyby nie to, że o uszy obił mi się krzyk. Podniosłam wzrok i zauważyłam jak Dark Link leży na Benie i trzyma przy jego szyi nóż.
- Chyba nie chcesz bym cię zabił? Kto jej wtedy pomoże, BOHATERZE!? - mówił z dużą ilością ironii.
Wiedziałam, że mimo wszystko muszę mu pomóc. Za mną leżała tarcza i miecz. Pobiegłam po nie, a następnie rzuciłam tarczą w Dark Linka, ostatecznie go ogłuszając. Złapał się za głowę, a Ben go podciął, przez co upadł na podłogę. Ben szybko się pozbierał i pobiegł do mnie, po czym chwycił mnie za rękę, a lewą (bo ta była wolna) nakreślił w powietrzu okrąg. Przed nami znajdował się portal.
- Co ty...? - spytałam przerażona.
- Wchodź! Szybko! - powiedział, a następnie wrzucił mnie do środka.
Dark Link wstał i rzucił swój nóż w stronę Bena. Zostawiłam to dla siebie. Nóż wbił się Benowi w ramię, a ja straciłam z nim kontakt, ponieważ byłam już w portalu i leciałam w dół.

Oślepiło mnie bardzo jasne światło. Upadłam na coś miękkiego. Tak, to było na pewno moje łóżko. Rozejrzałam się. Znajdowałam się teraz w swoim pokoju. Zezłoszczona i lekko spanikowana pod wpływem emocji chwyciłam konsolę i rzuciłam na podłogę. Zaczęłam ją deptać. Resztki, które zostały po sprzęcie spakowałam do worka. Wylądowały też tam wszystkie kartridże, które dostała, z konsolą. Wymknęłam się z domu i wyrzuciłam worek do kontenera. Gdy wróciłam, zauważyłam coś niepokojącego na swoim laptopie. Tapeta, którą wcześniej ustawiłam zmieniła się na czarne tło. Wszystkie ikony się spikselizowały. Pomyślałam, że to musi być wirus. Weszłam w pobrane pliki i ujrzałam plik zatytułowany "BEN.DROWNED". Zaniepokojona próbowałam go usunąć, ale nie byłam w stanie. Wkrótce otworzył się tak sam z siebie Cleverbot. Dostałam od niego wiadomość:

"Wiesz dlaczego to zrobiłem? Dlaczego cię uratowałem? Zrozumiałem swój błąd i chciałem cię usunąć osobiście. Jesteś bardzo nieczuła. Nie będę pisał dużo - szkoda mi czasu. Wiedz tylko tyle, że pomogę ci zejść TAM na dół."
Przestraszona zrzuciłam laptop na podłogę. Od tej pory Ben wziął sobie mnie za cel.
Kilka miesięcy później popełniłam samobójstwo.

czwartek, 10 marca 2016

Dawny grzech - KTH i KSJ

Hejka :)
W końcu mam chwilę na napisanie posta także nie mam chyba nic więcej do dodania i życzę...
Miłego czytania :)  



Drzewa umierają inaczej niż ludzie.
Drzewa wyglądają tak, jak gdyby cieszyły się własną śmiercią.
Wprawdzie potem będzie wiosna i one odkwitną znowu, 
ale ty nie wiesz, że nigdy nie można mieć pewności.
No i skąd o tym mogą wiedzieć drzewa?
Dla nich na pewno każda jesień jest ostatnią.


     W momencie kiedy Ji Ah opuściła cmentarz i skierowała się w stronę plaży, zaczęło delikatnie mżyć. Dziewczyna przez chwilę zastanawiała się czy mimo to pójść nad morze z nadzieją, że deszcz przestanie padać czy jednak zrobi lepiej wracając do domu. W końcu postanowiła mimo wszystko pójść na plażę skoro już była w połowie drogi do niej i szybko pobiec do swojego domu w razie gdyby rozpadało się na dobre. Naciągnęła na głowę kaptur i schowała włosy, aby nie zmoczyły ich krople deszczu. Kiedy w końcu stała na piasku mimowolnie zwróciła głowę w kierunku mola z pewnością, że tajemniczy chłopak ponownie będzie tam siedział. Jednak nie było go tam, ani nigdzie w pobliżu, więc dziewczyna była lekko zdziwiona sama, nie wiedząc czemu. Przecież to niemożliwe, żeby chłopak był tam zawsze. Skorzystała z tego, że molo było puste i usiadła na jego skraju, zwieszając nogi za krawędź mostu. Oparła laptop na kolanach i odszukała miejsce, w którym skończyła pisać i ponownie zabrała się za tworzenie swojej historii.
- Nie otworzyłaś butelki. - usłyszała za sobą szept, więc mimowolnie podskoczyła niemal upuszczając urządzenie do wody i spojrzała przez ramię, widząc brązowowłosego chłopaka. Tak zatraciła się w pisaniu, że nawet nie usłyszała jego kroków... albo to on zakradł się tam bezszelestnie?
- Yhym... Czekaj, skąd o tym wiesz? - zapytała Ji Ah i zamknęła laptopa, widząc jak nieznajomy zagląda jej przez ramię w celu przeczytania tego co dziewczyna tam napisała. Zdziwiła się kiedy chłopak usiadł obok niej, na swoim stałym miejscu i objął dłońmi kolana.
- Wydaje mi się, że bym to wiedział. - roześmiał się, prezentując dziewczynie swój zniewalający uśmiech.
- Nie rozumiem. - odburknęła, czując się nagle jak idiotka, ponieważ nieznajomy zachowywał się tak jakby miał na myśli coś oczywistego czego ona nie skojarzyła. Obrócił twarz w jej kierunku, lekko unosząc jedną brew jednak to wystarczyło, żeby skryła się za osłoną przydługiej grzywki. 
- Jestem tego świadom. Jak mogłabyś rozumieć skoro nawet ja nie do końca wiem czemu tu jestem? - zmarszczył delikatnie brwi, widząc nic nierozumiejącą minę dziewczyny i spojrzał przed siebie, wodząc wzrokiem za mewą, która nagle pojawiła się na horyzoncie. Ji Ah również zerknęła na ptaka jednak szybko straciła zainteresowanie stworzeniem i ponownie zwróciła wzrok na chłopaka siedzącego w pobliżu.
- Naprawdę nie wiem o co ci chodzi. Jak możesz nie wiedzieć dlaczego jesteś w tym miejscu? - chłopak westchnął cicho jakby z politowaniem jednak nie odpowiedział na zadane pytanie. Nastała dość niezręczna, zdaniem dziewczyny, cisza, więc zadała pierwsze lepsze pytanie jakie wpadło jej do głowy. - Dlaczego nigdy nie ma nikogo oprócz ciebie i ewentualnie mnie na tej plaży? Przecież jest tak piękna, że powinna tu być masa turystów.
- To nie tak, że ich nie ma. Wszyscy tak się spieszycie, że ich nie dostrzegacie. - odpowiedział tajemniczo chłopak, ponownie przybierając minę jakby mówił coś oczywistego. Jednak Ji Ah nie miała pojęcia o co mu chodzi, więc milczała, zastanawiając się czy powinna odejść już do domu gdyż deszcz odrobinę się nasilił, a bała się, że nastąpi jakieś zwarcie w jej laptopie z jego powodu. - Twierdzisz, że na tej plaży zawsze jestem tylko ja. A może po prostu jedynie mnie chcesz tu zobaczyć? - zapytał zwracając twarz niewyrażającą żadnych emocji na dziewczynę.
- Nie rozumiem o czym mówisz. - odpowiedziała trochę speszona zarzutem nieznajomego dziewczyna. Nastała chwila ciszy, podczas której chłopak jedynie przygryzł wargę i lekko wzruszył ramionami. - A tak w ogóle to jestem Ji Ah. - powiedziała, podając mu dłoń, bo chciała już odejść do swojego domu gdyż deszcz nasilał się z każdą chwilą.
- Miło mi. - odpowiedział chłopak, nawet na nią nie patrząc co równało się z tym, że najzwyczajniej w świecie zignorował dłoń wyciągniętą w jego kierunku. Nastała kolejna chwila ciszy, podczas której Ji nadal siedziała na molo, czekając. - Czekasz aż również ci powiem jak mam na imię, prawda? Zwróć jednak uwagę na to, że ja o nic cię nie pytałem, a ty zdradziłaś mi jak się nazywasz z własnej woli. Także nie muszę ci tego mówić. - stwierdził na co dziewczyna wstała i zeszła z mola, a gdy już była na piasku odwróciła się, widząc, że chłopak siedzi w niezmienionej pozie, odgarniając z czoła włosy i patrzy na prosto przed siebie jakby deszcz dla niego nie istniał. Dopiero będąc przed drzwiami swojego domu Ji Ah otworzyła szeroko oczy. Bo nieznajomy odgarniał z czoła s u c h e włosy.
     I nie wiedziała o tym, że brązowowłosy chłopak wiele nie mylił się co do swojego stwierdzenia, że dziewczyna jedynie jego chciała zobaczyć. Bo kiedy na skraju plaży zaczęła biec z powodu padającego deszczu otarła się ramieniem z czarnowłosym chłopakiem, który miał naklejone na nadgarstku dwa turkusowe serduszka. Ale jego nie zauważyła.

~*~

     Od czasu spotkania na molo minęło zaledwie kilka dni, podczas których dziewczyna nie mogła przestać myśleć o nieznajomym oraz o butelce z tajemniczą zawartością, której otwarcie zaczęło ją coraz bardziej kusić. O ile na początku kartki w środku zaledwie ją intrygowały teraz stały się dla niej jakby wskazówką do poznania kim jest brązowowłosy chłopak nieustannie siedzący na moście. Po napisaniu sześciu rozdziałów swojej książki w ciągu zaledwie kilku dni miała zapisanych już sto dwadzieścia siedem stron. I właśnie po napisaniu ostatniego zdania w tej części swego dzieła westchnęła przeciągle gdyż nie miała pomysłów jak połączyć najistotniejsze wydarzenia wchodzące w skład głównego wątku powieści. Z jakiegoś powodu postanowiła ponownie wybrać się na plażę ze swoim laptopem, korzystając z tego, że pogoda ostatnimi czasy była przepiękna. Od tego momentu przychodziła tam codziennie i siedząc na skraju mola zastanawiała się jak połączyć wszystkie jej pomysły w zgrabną całość. Czasami zamieniała parę słów z brązowowłosym nieznajomym, niekiedy siadał obok niej i pomagał jej z bardziej metaforycznym sformułowaniem zdań, jednak były również dni kiedy chłopak jedynie milczał, wpatrując się w spokojną taflę morza z nieprzeniknioną miną.

     ~*~

     Koniec wakacji nadchodził nieubłaganie, a wraz z nim konieczność spakowania przez dziewczynę najważniejszych rzeczy i opuszczenia swojego przytulnego domu na rok aż do kolejnego lata. Ji Ah wybierała się na swoje wymarzone studia za granicą gdzie miała nie tylko lepsze oferty nauki oraz stypendium, a także zarezerwowane miejsce w akademiku i zakupione wszystkie podręczniki, ale również istniała większa szansa na to, że jakiemuś wydawcy spodoba się historia, którą ukazywała w swoim dziele i opublikuje jej książkę. Dzięki pomocy nieznajomego, który nadal nie chciał zdradzić jej swojego imienia mimo tego, że w ciągu tych ponad dwóch miesięcy stali się dobrymi przyjaciółmi, istniały duże szanse, że nim wyjedzie będzie mogła wypisać słowo "Koniec" na ostatniej stronie. 
     Co do jej znajomości z brązowowłosym chłopakiem była ona dość specyficzna. Pomijając nawet to, że nie zdradzał on swojego imienia, nie mówił na swój temat nic oprócz zagadkowych dla niej informacji oraz prawie zawsze przebywał na plaży. Najdziwniejsze dla dziewczyny było to, że kiedy zaczęli się do siebie zbliżać i byli na dobrej drodze do stania się najlepszymi przyjaciółmi (lub nawet kimś więcej, biorąc pod uwagę fascynację, którą oboje siebie darzyli) ten wraz z nadchodzącym 30 sierpnia, czyli dniem jej wyjazdu z Korei Południowej zaczął coraz częściej milczeć w jej obecności. Zniknęła przyjemna, przyjacielska atmosfera, która przez te dwa miesiące zdawała się między nimi kwitnąć. Brązowowłosy ograniczał się jedynie do przywitań i zbolałego wzroku skierowanego w stronę dziewczyny kiedy uważał, że ta nie zauważa, że jest obserwowana.
     Jeśli zastanawia Was co stało się ze szklaną butelką chyba się rozczarujecie. Gdyż było to jedno wielkie nic. Naczynie nadal zajmowało miejsce na parapecie w domu, którego właścicielka przypominała sobie o butelce jedynie wtedy kiedy ścierała kurze. Z jakiegoś powodu dziewczyna bała się ją otworzyć z powodu ostrzeżeń chłopaka, a z drugiego kiedy już kierowała na nią swój wzrok nie mogła skupić się na niczym innym przez następnych kilka dni. Ji Ah postanowiła jednak, że zaufa swojemu nowemu przyjacielowi z nadzieją, że wkrótce nadejdzie dzień, w którym ten z własnej woli zdradzi jej cokolwiek na swój temat. I nie musiała czekać na to zbyt długo.

~*~

Wciąż zastanawiam się nad słowami,
które pozwolą Ci odejść,
Mimo, że nigdy do Ciebie nie dotrą -
te słowa, które pozwolą Ci odejść.

     Dwudziesty dziewiąty sierpnia był dla dziewczyny nietypowym i zdecydowanie nie zwyczajnym dniem. Do osiągnięcia swojego celu pozostał jej jedynie epilog, którego zawartość od kilkunastu dni nie wychodziła jej z głowy za sprawą nowego przyjaciela, który podsunął jej pomysł na niego. 
     Kiedy obudziła się pierwsze co ujrzała swoim zaspanym wzrokiem była szklana butelka leżąca na stoliku nocnym. Ji Ah zmarszczyła brwi i szybko zerwała się z łóżka, lustrując wzrokiem pokój jednak poza tym jednym szczegółem wszystko zdawało się być w porządku. Podeszła do butelki, dostrzegając w jej pobliżu jakiś niebieski punkcik i po zbliżeniu się ujrzała kolejną karteczkę z turkusowym serduszkiem.

Dlaczego mu ufasz? Nie zastanawiałaś się czemu nie powiedział Ci o sobie nic? Może tu są wszystkie odpowiedzi? /KTH
     KTH... Dokładnie takie same litery były wyryte na jednym z dwóch nowszych grobów znajdujących się na pobliskim cmentarzu. Ji Ah nie mogła sobie przypomnieć jakie litery zdobiły drugi z pochówków jednak po chwili przed sobą oczami wyobraźni ujrzała "KSJ". Co to mogło znaczyć? Dziewczyna zamiast przejąć się prawdopodobnym włamaniem do swojego domu przez niejakiego KTH zaczęła się zastanawiać nad tym wszystkim co spotkało ją odkąd się tu przeprowadziła. Nie pomogło jej to kompletnie w niczym, a pozostawiło jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi.
     Ji przebrała się w cienką bluzę pastelowo-różowego koloru oraz szare jeansy i szybko wciągnęła na stopy swoje znoszone trampki, przeczesując włosy palcami aby doprowadzić je lepszego stanu niż ten, w którym były obecnie. Zamknęła dom na klucz i biegiem skierowała się w stronę plaży, już z daleka dostrzegając znajomą sylwetkę chłopaka stojącego na moście z ramionami opuszczonymi w bezradnym geście. Kiedy postawiła krok na moście brązowowłosy obrócił się w jej kierunku, przysiadając na skraju mostu tym samym sugerując dziewczynie aby usiadła obok niego. Ji zrobiła to, a kiedy chłopak zwrócił się w jej stronę z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu przeszło jej przez myśl, że zmieniło się dla niego wszystko. Uśmiech, który widniał na jego twarzy nie obejmował oczu - uśmiechał się bez szczęścia, chcąc zapewne dodać sobie lub też dziewczynie otuchy. Ji Ah nie miała pojęcia czemu w ogóle przeszło jej to przez myśl jednak wkrótce zrozumiała, że to o czym pomyślała było prawdą.
- Wiem po co przyszłaś, choć w sumie wolałbym nie wiedzieć. - powiedział brązowowłosy, starając się ponownie przywołać na twarz uśmiech jednak nie wyszło mu to i wpatrywał się w dziewczynę z jakąś mieszanką smutku i jakby poczucia winy.
- KTH i KSJ. Kim są i czemu mam nie otwierać butelki? - zapytała, posyłając chłopakowi przenikliwe spojrzenie, a ten pierwszy raz nie odwrócił wzroku kiedy dziewczyna zadała mu tego typu pytanie.
- Chciałbym cię dotknąć. - powiedział całkowicie z innej beczki brązowowłosy, powodując, że Ji Ah zamarła w bezruchu, marszcząc lekko brwi. - Ale nie mogę tego zrobić. Błagam, nie przestrasz się i pozwól mi wytłumaczyć tyle ile sam wiem, w porządku? - zapytał na co dziewczyna jedynie skinęła lekko głową. Brązowowłosy podniósł swoją dłoń i dotknął jej policzka. Jednak dziewczyna ponownie nic nie poczuła - chłopak nie był istotą żywą.
- Jesteś duchem? - zapytała Ji, zachowując się nad wyraz spokojnie i jedynie jej wzrok zdradzał jak bardzo nie spodziewała się takiej wiadomości. Chłopak jedynie skinął głową w odpowiedzi.
- Wiem jedynie tyle, że stałem się nim, bo ktoś mnie zamordował i do końca swojego życia nie odczuł choćby najmniejszych wyrzutów sumienia. Nie mam pojęcia dlaczego muszę siedzieć w tym miejscu. Kiedy oddalam się zbyt daleko tego mola przestaję czuć wszystko w ogółem. Nie widzę wtedy kompletnie nic oprócz jasności, a potem dzieje się coś jakby ten most przyciągał mnie do siebie. Po prostu się tu pojawiam. Wiem jeszcze tyle, że gdy otworzysz butelkę prawda wyjdzie na jaw, a ja przestanę istnieć na tym świecie. Jeśli w ogóle można nazwać to istnieniem. - zakończył dotąd swoją najdłuższą wypowiedź skierowaną do dziewczyny.
- Dlaczego cię widzę? - zapytała Ji Ah. Nie była przerażona zaistniałą sytuacją. Czuła się jedynie zaintrygowana tym wszystkim.
- Kiedyś spotkałem tu innego ducha. Powiedział mi, że osoba, która mnie zobaczy będzie mogła ujawnić prawdę. On spotkał swoją osobę zaledwie kilka dni po tym jak mi przekazał tę informację. - Ji skinęła lekko głową, słysząc słowa chłopaka.-  Dzisiaj po powrocie do domu otwórz butelkę. Już czas. - dopowiedział jeszcze brązowowłosy, stając naprzeciwko Ji, która poszła jego śladem. - Żegnaj, Ji Ah.
- Żegnaj. - odpowiedziała dziewczyna i szybko obróciła się odchodząc w kierunku swojego domu. Gdy obróciła się na skraju mostu ujrzała jeszcze, że chłopak-duch zagryza wargę, patrząc na karteczkę w swojej dłoni, a po policzku spływa mu łza, która wyraźnie błyszczy w świetle zachodzącego już słońca. Oczy zaszkliły się jej jednak nie pozwoliła im popłynąć i po chwili była już w swoim domu, trzymając w dłoniach zamoczone, w niektórych miejscach zamazane kartki. Było ich zaledwie siedem i to w połowie pustych, ale czytając starannie zapisane na nich słowa łzy zaczęły niekontrolowanie spływać po jej twarzy.

Dzień 1
Jestem tu. Nie mam pojęcia co znaczy "tu", bo widzę dookoła jedynie wodę. Otacza mnie z wszystkich stron jak więzienie. Nie pamiętam niczego poza tym, że nazywam się Kim Seok Jin. Nie wiem ile mam lat, nie wiem również czy to ważne i nie wiem też po co w ogóle to piszę. Wiem, że mam śmiertelne rany i nikogo ani niczego co mogłoby mi pomóc. Zastanawia mnie czemu żyję i jak stało się to, że w miejscu pod szyją mam niemal dziurę i nie mogę ruszać prawą nogą. Zastanawia mnie również skąd wiem jak pisać i dlaczego zatem nie pamiętam niczego poza swoim imieniem. Obudziłem się niedawno i jedyne co znalazłem przy sobie to kilka zamoczonych kartek i długopis. Jest mi zimno. Mam na sobie tylko spodenki i cienką koszulę. Jestem głodny. Nie mam tu niczego do jedzenia. Jestem śmiertelnie ranny. Nie mam niczego co mogłoby mnie uratować. Jedyne co mam to te kilka kartek. 
O! Wiem jeszcze jedno. Zginę. 

Dzień 2
Wstałem dzisiaj wraz ze wschodem Słońca. Czemu wiem takie rzeczy, a o sobie nic? Nie mogę się ruszyć z tego piasku. Każdy najmniejszy ruch sprawia mi ból. Nawet pisanie jest trudne. Wschód Słońca to najpiękniejsze co widziałem.

Dzień 3
Jestem tak potwornie głodny. Dlaczego nikt tędy nie przepływa? Dlaczego nikt mnie nie uratuje? Dlaczego nic nie pamiętam?

Dzień 4
Boli... Tak cholernie boli.

Dzień 5
Miałem jakby przebłysk wspomnień. Pamiętam nóż, szkło i czyjąś twarz. Skądś znam tę twarz...

Dzień 8
Dłonie. Zakrwawione dłonie też tam były.

Dzień 9
Ktoś wtedy krzyczał.

Dzień 12
To był mój krzyk. Ta twarz śni mi się każdej nocy. Czuję, że znałem tę osobę lepiej niż siebie.

Dzień 13
Umieram. W końcu to musiało się stać. Ale to imię...

Dzień 14
Taehyung. Kim Tae Hyung. On mi to zrobił. Czemu?

Dalszych zapisków nie było. Mogło to świadczyć o tym, że osoba pisząca nie miała sił na pisanie. Lub zginęła.
     Ji Ah nagle rozszerzyła szeroko swoje załzawione oczy i biegiem skierowała się w stronę korytarza. Nagle uświadomiła sobie gdzie wcześniej widziała twarz Seok Jina. Zdjęcie obok przestarzałego telefonu przedstawiało dwóch obejmujących się chłopaków. Jednym z nich był Kim Seok Jin, a drugi był niezwykle przystojnym czarnowłosym młodzieńcem. Ji Ah odwróciła ramkę i ujrzała napisane tam mazakiem "Z moim najlepszym przyjacielem, Taehyungiem, na wycieczce w Chinach."
     Było coś jeszcze. Naklejona na samym rogu karteczka z ostatnim turkusowym serduszkiem naklejonym na niej.
Chciałbym, żebyś wiedział... Że niczego nie żałuję, hyung.

Mam nadzieję, że się spodobało
Taeyeon <3