środa, 13 kwietnia 2016

"Brakujące" listy Oskara

Tak, dopiero co zapowiadałam ten post :) Ale się przywitam:
Cześć! :D
Listy są pisane z perspektywy Oskara, postaci z książki "Oskar i pani Róża".
Ciągłe pisanie zbędnych rzeczy może nudzić, dlatego od razu przejdźmy do konkretów, czyli tego postu.
Miłego czytania :)

~~~
List Sangrim

Szpital, 15.12. br.
Szanowny Panie Boże!

Piszę do Ciebie dlatego, że czuję się samotny. Nie wierzę w Ciebie, ale dobrze jest porozmawiać nawet z kimś, kto prawdopodobnie w ogóle nie istnieje. Nie jestem jakoś przekonany do pisania listów i nie wiem, czy wrócę kiedykolwiek do pisania. Ale dobrze, dzisiaj to zrobię. Może opowiem Ci o moim dniu, chciałbyś o tym przeczytać?

Dzisiaj był nietypowy dzień, mniej nudny niż zazwyczaj w szpitalu. Tak, w szpitalu. Wolałbym nie poruszać tego drażliwego dla mnie tematu, dlatego pozwól, że go pominę. Dziś przewieziono tutaj jakąś dziewczynkę. Nie widziałem jej tu wcześniej. Wyróżniała się dziwnie niebieską skórą. Przyznam, że była całkiem ładna. Zainteresował się nią także Pop Corn. Ale to ja chciałem być pierwszym, który ją pozna. Dziewczynkę umieszczono w jakiejś sali nieopodal mojej i zostawiono ją tam samą. Miałem prosty plan - wejść do jej sali niezauważonym, poznać ją i wyjść również niepostrzeżenie. Wychyliłem głowę zza drzwi. Po korytarzu chodziło kilka pielęgniarek. Musiałem je jakoś ominąć, więc przyklęknąłem za wiadrem z wodą, które przyniosła tu sprzątaczka, a potem zacząłem się z nim przesuwać do celu. W ostatniej chwili wszedłem do sali nieznajomej, bo sprzątaczka właśnie teraz uświadomiła sobie, że brakuje jej wiaderka. Bardzo spostrzegawcza kobieta.

Byłem już u celu. Porozmawiałem chwilę z "nową" i starałem się z nią trochę zaprzyjaźnić. Zdradziła mi swoje imię, Peggy, ale ja ją będę nazywać Peggy Blue, bo jest cała niebieska. Ładne imię, co nie? W sumie to już mamy jedną Peggy w szpitalu, ale chciałbym je rozróżniać, dlatego tak ją nazwałem. Po krótkiej pogawędce musiałem wracać do siebie. Droga powrotna była dużo łatwiejsza, bo pielęgniarki zrobiły sobie przerwę i piły kawę w swoim pokoju, a sprzątaczka skończyła myć podłogę.

Trochę później przyszła Ciocia Róża (nie mów, że jej nie znasz, bo wiem, że znasz). I opowiedziałam jej to samo co Tobie. Ciekawie, nie?

To do następnego razu,
Oskar.
P.S. Jestem ciekawy, skąd wezmę Twój adres. Masz może maila? Jeśli tak, to mi go wyślij. Przez maila byłoby mi łatwiej do Ciebie pisać, bo nie bolałaby mnie tak ręka od trzymania długopisu. Ale jak go nie masz, to nic nie szkodzi. Twój adres mi wystarczy (o ile mi go podasz).



~~~

List Taeyeon


Francja, 27 grudnia 2010 r.

Szanowny Panie Boże,

     Tak naprawdę to nie przestałem Cię lubić. Napisałem tak pod wpływem impulsu i mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
     Około godziny piętnastej przyszła do mnie ciocia Róża. Zakładam, że doktor Dusseldorf lub któraś z pielęgniarek zdążyli ją powiadomić o opuszczeniu szpitala przez Peggy, ponieważ zaraz po wejściu przytuliła mnie ze współczującą miną. Odwzajemniłem uścisk, a łzy zaczęły spływać mi po policzkach.
     Panie Boże, wiesz jak to jest stracić jedną z najważniejszych osób w swoim życiu? Na pewno wie o tym Twoja Matka, ponieważ sam musiałeś odejść z tego świata, zostawiając Ją. Jeśli nie rozumiesz mnie, nie wiesz jak się czuję w tym momencie, może zapytaj Maryję o to, jak się czuła po Twoim ukrzyżowaniu! Kocha Cię, więc z pewnością Ci wszystko wytłumaczy.
- Spokojnie, Oskarku. Teraz możesz się wypłakać. - powiedziała ciocia Róża, gładząc mnie uspokajająco po włosach. Nie powiem, że nie było to pokrzepiające i przyjemne, jednak z jakiegoś powodu czułem, że robię źle, rozpaczając.
- Ciociu, nie lituj się nade mną. - westchnąłem, odsuwając się od wolontariuszki i ułożyłem się wygodniej na poduszkach.
- Dlaczego? - zapytała jakby zaskoczona.
- Coś mi mówi, że nie powinnaś tego robić. - wzruszyłem ramionami, mówiąc te słowa.
- Po każdej walce na ringu, którą stoczyłam, byłam okropnie poobijana i czasami ból był tak wielki, że miałam ochotę się rozpłakać. - westchnęła ciocia Róża, a ja spojrzałem na nią w bezbrzeżnym zdumieniu.
- Ty, ciociu? Tobie chciało się płakać?
- A co w tym dziwnego, Oskarku? - zapytała, na co nie znalazłem żadnej odpowiedzi.
- Mów dalej, ciociu. - powiedziałem po chwili milczenia.
- Mimo tego wszystkiego, mój trener nigdy mnie nie pocieszał. Był przekonany, że litować może się jedynie Bóg. - zakończyła pani Róża, patrząc mi prosto w oczy.
- Okay. Zrozumiałem. Czyli, że w litości nie ma nic złego, tak? - zapytałem, tak dla pewności, na co ciocia skinęła głową w milczeniu.
- Nienawidzę jej! - wybuchnąłem płaczem, po kilku minutach. - Zostawiła mnie samego, a obiecała, że na zawsze będziemy razem! Gdyby mnie kochała, to zostałaby mimo wszystko!
- Oskarku, nie możesz tak myśleć! - zawołała z oburzeniem ciocia. Po chwili położyła dłonie na moich ramionach, patrząc mi prosto w oczy. - Ona odeszła, bo musiała. Wolałbyś, żeby została w szpitalu i umarła, czy, żeby opuściła go i była szczęśliwa?
- Ciociu, nie rozumiesz... - westchnąłem, krztusząc się łzami.
- Być może, Oskarze. Wiem jednak, że mimo wszystko musisz teraz pójść ze mną do kaplicy i pomodlić się do Pana Boga, dziękując za to, że poznałeś Peggy i mogła wyzdrowieć.
- Muszę.
- Musisz.
- Ale nie dzisiaj. Jestem okropnie zmęczony. - stwierdziłem, ocierając łzy z policzków skrajem koca.
- Ktoś kiedyś mi powiedział, że nie osiągnę w życiu zbyt dużo, jeśli będę pracować tylko w te dni, kiedy czuję się dobrze. - zakończyła ciocia Róża naszą dyskusję.
     Poszedłem z nią do kaplicy, podziękowałem Ci za ofiarowanie mi miłości Peggy oraz poprosiłem Cię o to, aby zapomniała o mnie i znalazła sobie zdrowego męża, który pokocha ją równie mocno jak ja. Kiedy wychodziliśmy z Twojego domu, spotkałem w drzwiach Bekona. Zdziwiłem się, ale przywitałem go uśmiechem. Dopiero kiedy byliśmy z powrotem w sali, ciocia zdradziła mi, że Bekon modlił się do Ciebie codziennie, odkąd trafił do szpitala. Zrozumiałem jak głupi byłem wcześniej, kiedy w Ciebie nie wierzyłem.
     Wydaje mi się, że czeka mnie ciężka noc, pełna przemyśleń.
Do jutra, całusy,
Oskar


~~~

Dziękujemy za przeczytanie :)
Sangrim i Taeyeon

Misja Vuko Drakkainena na planecie Midgaard

"Dosłownie za chwilę" właśnie nadeszło. I jak tak o tym myślę, to chyba to nie była chwila xD
Także...
Witam Was ponownie! :D
Jak już pisałam we wcześniejszym poście - tutaj przedstawimy nasze opisy przeżyć wewnętrznych pisane z perspektywy Vuka Drakkainena (książka "Pan Lodowego Ogrodu"). Tym razem naprawdę za chwilę pojawi się następny post (tak, będzie trzeci taki krótki).
Miłego czytania ;)

~~~

Opis przeżyć napisany przez Taeyeon

Jestem Vuko Drakkainen i zostałem wysłany na ściśle tajną, nielegalną misję odnalezienia ziemskiej grupy badawczej, która przybyła na Midgaard i ślad po niej zaginął.
     Kiedy wylądowałem na tej planecie, nie było nikogo w pobliżu z czego w duchu się ucieszyłem. Nikt z Ludzi Wybrzeża nie mógł dowiedzieć się o istnieniu Ziemian. Przypomniałem sobie polecenia Pana Lodowca, więc stanąłem tuż przy miejscu mego lądowania i skierowałem się dokładnie trzysta siedemdziesiąt sześć kroków na wschód. To w tamtym miejscu zaginęli badacze. Nagle pojawił się przede mną nieuzbrojony Człowiek Wybrzeża. Rozpoznałem go natychmiastowo z powodu niespotykanego nigdzie na Ziemi koloru skóry. Stanąłem jak wryty i modliłem się, żeby Cyfral już zadziałał, utożsamiając mnie z mieszkańcami Midgaardu. Jednak z nieznanej mi przyczyny nie zrobił tego.
- Kim jesteś? - zapytał Midgaardianin, a dzięki Cyfralowi zrozumiałem to bez najmniejszego problemu. Nieznacznie postąpiłem krok w tył, a potem kolejny i powoli zacząłem manewr, dzięki któremu maczeta znalazłaby się w mojej dłoni. Człowiek Wybrzeża w dalszym ciągu stał przede mną, oczekując odpowiedzi. Na jego twarzy zaczęło pojawiać się zniecierpliwienie.
- Wygnano mnie z moich stron. - powiedziałem chrapliwie i trochę zbyt szybko, nagle wpadając na pomysł udawania chorego Człowieka Wybrzeża.
- Dlaczego? Skąd cię wygnano? - pytał w dalszym ciągu Midgaardianin, marszcząc czoło. Czułem jak po karku spływa mi strużka potu, a dłonie, który próbowałem dobyć maczety drżały.
- Jestem chory. Mam inny kolor skóry. Powiedziano mi, że jeśli wygram w boju, będę mógł zostać. Mimo mojego zwycięstwo wygnano mnie i pozbawiono broni. - powiedziałem, zaciskając dłoń na skraju pasa za każdym razem, gdy zadrżał mi głos. Udało mi się wyjąć maczetę, a kiedy Midgaardianin kiwnął głową ze współczuciem, ciąłem nią, zabijając go w mgnieniu oka. Upadłem na kolana, odrzucając od siebie splamioną krwią przeciwnika broń i ukryłem twarz w dłoniach, ciężko wzdychając. Miałem wyrzuty sumienia, ponieważ zawiodłem Lodowca, który pokładał we mnie nadzieję, a dodatkowo zabiłem bezbronnego Midgaardianina. Ogarnął mnie niewysłowiony smutek oraz niepokój. Midgaardianin mógł mieć kochającą rodzinę, a ja bez skrupułów usunąłem go ze swojej drogi. Bałem się, że z Cyfralem jest coś nie w porządku. Nie zadziałał, kiedy najbardziej go potrzebowałem. W końcu, zdruzgotany, wstałem, ostrożnie sięgając po mieczu i odwracając wzrok od zamordowanego Człowieka Wybrzeża, ruszyłem przed siebie.
     Zachowywałem się, jakbym nie był sobą, ponieważ zrozumiałem, że będę musiał dążyć po trupach do celu. Ale to wszystko dla dobra Midgaardu.



~~~

Opis przeżyć napisany przez Sangrim
(tak, tak, wiem, że jest mega krótki xD)

Siedziałem jeszcze chwilę na klifie. Po chwili postanowiłem ruszyć w dalszą drogę. Już miałem wejść na drogę, gdy nagle zobaczyłem tubylca. Był to jeden z miejscowych handlarzy. To on ostatnio prawie wpadł na pewną grupę badaczy. Na szczęście udało mi się go odciągnąć od nich. Nie zwróciłbym na niego większej uwagi, gdyby nie to, co robił. To co się stało, wzbudziło we mnie zaciekawienie. Handlarz obchodził uschłe drzewo dookoła. Wypowiadał jakieś dziwne, niezrozumiałe dla mnie słowa. Ciągle się śmiał. Ja natomiast zacząłem ciężko oddychać, ponieważ byłem nieco zaniepokojony. Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać. Mężczyzna dotknął końcem palca kory drzewa, a ono nagle ożyło. Wytrzeszczyłem oczy ze zdumienia. Byłem zaskoczony, a jednocześnie lekko podekscytowany tym zdarzeniem. "Czy to naprawdę była magia? Czy o tym mówił Lodowiec?" Zaimponował mi czyn handlarza. Z wrażenia zaniemówiłem. Gdy ten skończył "przywracać drzewo do życia" odczułem mimowolnie ulgę, ale jednak ogarnął mnie też smutek. Czułem lekki niedosyt, chciałem zobaczyć coś jeszcze. Natomiast handlarz zachowywał się jakby to była dla niego codzienność. Ups! Zauważył mnie! Ech, teraz będę musiał mu się jakoś wytłumaczyć. Raczej nie wyglądał na zadowolonego z mojej obecności. Mój niepokój wrócił, a moje ręce zaczęły się pocić.


~~~

A więc do następnego postu ;)
Sangrim i Taeyeon

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Wieści z Planety B-612

Hejka ;)
Znowu niekrótka przerwa. Przepraszamy. W zamian dzisiaj w poście piszemy list do pilota z książki "Mały Książę". Oczywiście wcielamy się w postać samego Małego Księcia ;)
Miłego czytania :)

~~~

List Taeyeon
Planeta B-612, 24 lutego 2006 r.

Drogi Przyjacielu!

     Piszę ten list, ponieważ od kilku dni odczuwam wyrzuty sumienia z powodu tego, że nie wytłumaczyłem Ci motywów, dla których pozwoliłem ukąsić się żmii. Zrobię to teraz i mam nadzieję, że uda mi się Cię przekonać, iż moja decyzja była słuszna.
         Gdy teraz o tym myślę, uważam, że moje wyruszenie w podróż było pochopną decyzją i powinienem był to rozważyć. Jednak nie żałuję tej wyprawy. Nauczyłem się podczas niej bardzo wiele, poznałem przyjaciół oraz zrozumiałem jak ważna jest dla mnie Róża. Od zawsze traktowałem mój kwiat wyjątkowo. Gdy tylko zaczął rozwijać się na mojej planecie, wiedziałem, że będzie czymś pięknym i zachwycającym. Oczywiście nie pomyliłem się. Jednak gdy Róża stała się dla mnie bardzo wymagająca, zwątpiłem w to, że jestem dla niej odpowiedni. Dopiero w ogrodzie pełnym róż zrozumiałem, że jest ona dla mnie najważniejsza na całym świecie. Choć podobnych z wyglądu było tam tysiące, żaden kwiat nie przypominał mi mojej ukochanej Róży. Tamte nie potrzebowały mnie, a gdy je zobaczyłem, poczułem jedynie gorycz i zawód, gdyż myślałem, że Róża mnie okłamała. Dopiero Lis uświadomił mi, że kwiat z mojej planety mówił prawdę. Róża była dla mnie jedyna na świecie, ponieważ to właśnie o nią się troszczyłem oraz ją pielęgnowałem. Lis przekazał mi bardzo ważną informację. Od czasu naszego rozstania na polanie już wiedziałem, że jestem za nią odpowiedzialny, bo to właśnie ona mnie oswoiła. Potrzebujemy się nawzajem. Każda myśl o niej, kiedy jeszcze byłem w podróży, sprawiała mi ból. Chciałem być przy niej mimo wszystkich przykrości, które mi sprawiła. Wolałem słuchać jej narzekań, byleby tylko była obok i mogła je głosić. Nie mogłem żyć bez mojej Róży, bo ją kocham. Chociaż ona nigdy tego nie powiedziała, to jestem pewien, że ona również darzy mnie tym uczuciem, które na Ziemi zwiecie miłością. Lis twierdził, że dobrze widzi się tylko sercem i miał rację, ponieważ gdy opuszczałem Różę, była oschła i udawała silny kwiat, który mnie do niczego nie potrzebuje, ale czułem, że w głębi duszy było jej bardzo smutno, że ją zostawiam. Widziałem również jej niespotykaną radość, gdy wróciłem na moją planetę. Tak pięknie wyglądała, kiedy rozpromieniała szczęściem na mój widok... Wtedy wszystkie łzy przelane z tęsknoty za nią otrzymały rekompensatę.
      Przyjacielu, mam nadzieję, że przekonałem Cię, że podjąłem dobry wybór. Chciałbym, żebyś pogodził się z moim odejściem, ponieważ tak będzie lepiej dla nas obu. Mimo wszystko nigdy nie zapomnę ani o moich ziemskich przyjaciołach, ani o lekcjach, które dostałem na Ziemi.

Na zawsze Twój,
Mały Książę

P.S. Baranek popsuł swój kaganiec. Boję się, że kiedy będę spał, zje moją różę. Mógłbyś wysłać mi nowy kaganiec razem ze swoim listem? Od tego zależy życie mojego największego skarbu!



~~~

List Sangrim 

Planeta B-612, 21.02. br.
Drogi Przyjacielu!

Witaj, mój przyjacielu pilocie. Tęsknisz za mną? Ja za tobą bardzo. Nie zastanawiasz się dlaczego odszedłem, dlaczego wróciłem do Róży? Mam nadzieję, że ten list Ci wszystko wytłumaczy.

Kim jest moja Róża? No cóż, według jednych to dla nikogo nic nieznaczący, próżny i egoistyczny kwiat. Ale dla mnie Róża jest tą jedyną. Dla mnie jest pięknym, wstydliwym i niepowtarzalnym kwiatem. Jest moim kwiatem i jestem za nią odpowiedzialny. Róża miała wiele wad - miała skłonności do kłamstw, wpędzania mnie w poczucie winy. Jednak mimo wszystko chroniłem ją, osłaniałem ją parawanem i podlewałem.

Pewnego dnia przestałem jej wierzyć. Zacząłem myśleć racjonalnie. Ku mojemu zdziwieniu Róża zachowała się dorośle. Gdy odchodziłem, nie próbowała mnie zatrzymać, uszanowała moją decyzję. Wyruszyłem więc w podróż, podczas której zrozumiałem wiele rzeczy. Dopiero tutaj na Ziemi zrozumiałem co to miłość. To zasługa lisa, dał mi kilka ważnych rad.

Lis nauczył mnie, że staję się odpowiedzialny za to, co oswoiłem. Zrozumiałem wtedy, że jestem odpowiedzialny za moją Różę. Ja wybrałem ją, a ona mnie. Wiem, że ją kocham i powinienem przy niej być.

Wybacz mi proszę, że musiałem Cię opuścić, ale chciałem być przy mojej Róży - jest przecież taka bezbronna.
Mały Książę



~~~


I to jest... koniec? Nie. xD
Dosłownie za chwilę publikujemy opis przeżyć wewnętrznych Vuka Drakkainena z książki "Pan Lodowego Ogrodu", a potem może i nawet pojawi się coś jeszcze. Dlatego za moment będzie seria krótkich postów :)
Pozdrawiamy ;) 
No chyba sami wiecie kto, bo niby kto inny xD