środa, 5 października 2016

Haven

Hejka ;)
Standardowo - razem z Rim przepraszamy za długi brak jakiegokolwiek posta. Niżej macie moje opowiadanie detektywistyczne ;)
Nie mam pojęcia, co jeszcze mogłabym napisać w adnotacji, więc skorzystam z bardzo mądrej zasady. Stare chińskie przysłowie mówi: "Kiedy nie wiesz, co powiedzieć, powiedz stare, chińskie przysłowie" :")
Miłego czytania ;)

     Jedyny zamek w niewielkim amerykańskim miasteczku Yerington w stanie Nevada nie cieszył się wielką popularnością. Wręcz przeciwnie - unikano nawet przechodzenia koło tego budynku.
     Nie bez powodu miejscowi zwali go Hadesem. Każdy, kto kiedykolwiek trzymał w dłoniach "Mitologię grecką" musiał go skojarzyć z tym miejscem. Zamek odzwierciedlał siedzibę władcy podziemi w tak idealny sposób, jakby jego twórca wzorował się właśnie na tamtej budowli. Budynek znajdował się na najbardziej wysuniętym na zachód krańcu miasteczka. Aby do niego dotrzeć, trzeba było przejść przez kręte drogi, podmokłe tereny oraz wyschnięte jezioro. Mówiąc ogólnie: żeby się tam dostać, trzeba było naprawdę mocno tego chcieć.
     Kiedy już pokonało się wszystkie przeszkody i przeciwności losu, oczom ukazywał się zamek dość niepozorny, jednak wręcz emanujący mrokiem. Było to jedno z tych miejsc, do których nie chce się powracać, jeżeli już raz odważyło się do nich dostać.
     Właśnie ten obiekt został uznany przez Zhang Yixinga za niezwykle interesujący. Już kiedy w szkole usłyszał od nauczycielki języka angielskiego, że jako zadanie dodatkowe mogą zrobić kilka zdjęć o dowolnym temacie, uznał, że Hades nadałby się idealnie.
     Szesnastolatek pochodził z Chin, jednakże w wieku pięciu lat, kiedy jego rodzice zmarli w wypadku samochodowym, jedyną osobą, która zgodziła się sprawować nad nim opiekę, była ciocia chłopaka. Zhang Mei, wówczas niezamężna trzydziestolatka, już po osiągnięciu dorosłości przeniosła się do Stanów Zjednoczonych. Z tego powodu Yixing musiał przeprowadzić się do Nevady w USA i właśnie tam rozpocząć naukę.
     Początkowo wiadomość, że pochodził z Chin przyjęto bez większego zdziwienia, jednak z czasem kilku bardziej nietolerancyjnych dla obcokrajowców rówieśników zaczęło go prześladować. Na początku  były to tylko obelgi rzucane, kiedy Chińczyk przechodził obok nich, jednak z czasem zostały do tego dołączone groźby oraz bójki, przez które Yixing miał częste problemy w szkole. Chłopak uznał więc, że jeżeli zrobi zdjęcia wnętrza Hadesu, gdzie żaden z jego rówieśników nie śmiał się nawet zbliżyć, udowodni im, że wcale nie jest aż taki zły i może prześladowaniu go w końcu nastanie kres.
     Kiedy tylko zajęcia w szkole się zakończyły, szesnastolatek ile sił w nogach pobiegł do domu. Nie musiał się przejmować, że ciocia go zauważy, gdyż ta właśnie załatwiała mnóstwo spraw w sąsiednim mieście i zapowiedziała Yixingowi, że wróci później.
     Chłopak pobiegł do swojego pokoju, aby odszukać aparat fotograficzny i po półgodzinnych poszukiwaniach w końcu odnalazł go w gabinecie Zhang Mei.
      Dotarcie do zamku zajęło mu sporo czasu i kiedy już przybył na miejsce, na zewnątrz zdążyła się wytworzyć sceneria niczym z horroru. Robiło się coraz ciemniej, a chłopak nie wpadł wcześniej na pomysł, aby zabrać ze sobą latarkę. Pierwszy raz docenił śnieżne zaspy, gdyż przynajmniej one były doskonale widoczne w powoli zapadającym zmroku.
     Yixing wspiął się na dwumetrowe ogrodzenie, jednak kiedy był już na szczycie, niefortunnie z niego spadł, niemal łamiąc przy tym nogę. Pozbierawszy się z ziemi, otrzepał się ze śniegu i biegiem ruszył w kierunku Hadesu, oświetlając sobie drogę latarką w telefonie. Młody Zhang był zmuszony wejść do środka zamku przez wybitą szybę w jednym z okiem, gdyż wrota zamknięto.
     Kiedy znalazł się już wewnątrz budynku pierwszym, co rzuciło mu się w oczy była świeca i zapałki leżące na środku pomieszczenia, jak gdyby na niego czekały. Może właśnie wtedy chłopak pierwszy raz się zaniepokoił, ale szybko stłumił w sobie obawy, korzystając z przychylności losu, dzięki czemu pokój już po chwili został oświetlony.
     Yixing zrobił wystarczającą ilość zdjęć, fotografując każde pomieszczenie, które uznał za ciekawsze. Miał już opuszczać Hades, aby być w domu, nim wróci tam jego ciocia. Wtedy jednak wracając przez korytarz, wyczuł dziwny zapach, który nasilał się z każdym krokiem. Chłopak początkowo to zbagatelizował, ale w końcu odór stał się nie do zniesienia. Yixing właśnie przekroczył róg korytarza, kiedy nagle o coś się potknął. Oświetlił owe coś i jedynym, co mógł zrobić, była ucieczka z krzykiem. W wieku szesnastu lat poćwiartowane, rozkładające się ciało nie jest codziennym widokiem.
     Yixing opuścił zamek i wrócił do domu w rekordowym czasie.

~⭐️~

- Że co niby zrobiłeś!? - wykrzyknęła Mei, kiedy od razu po wejściu do domu, doskoczył do niej spanikowany Yixing.
- Ciociu, ale nie chodzi o to! - przerwał jej młody Zhang, który nie najlepiej radził sobie z przyswojeniem faktu, że niecałą godzinę temu ujrzał trupa.
- To o co? - zapytała ciocia szesnastolatka, wieszając swój płaszcz.
- Ciociu, tam był trup! - zaskomlał z przerażeniem w głosie, na co Mei odwróciła się do niego z zaciekawieniem.
- Trup? Świetnie - stwierdziła ku zdziwieniu Yixinga. - Dawno nie rozwiązywałam spraw tego typu. Przekonamy się, czy nie wyszłam z wprawy.

~⭐️~

     Tej nocy młodzieniec został dokładnie wypytany o wszystko, co zrobił po wejściu do zamku oraz o szczegóły związane ze zwłokami, które chłopak zobaczył. Mei nie dowiedziała się od niego niczego, co byłoby w jakiś sposób przydatne, więc po daniu siostrzeńcowi szlabanu na najbliższe kilka miesięcy, usiadła na fotelu w swoim gabinecie. Wpatrując się w okno, z którego miała dość dobry widok na upiorny zarys Hadesu, starała się wydedukować, co właściwie mogło się tam wydarzyć. Świeca i zapałki, o których wspominał Yixing, dawały jasny przekaz, że musiały zostać pozostawione przez morderców osoby. W jej głowie pojawiła się masa myśli i teorii na ten temat, ale nie mogła wysnuć żadnego jednoznacznego wniosku, dopóki nie zbada miejsca zbrodni i nie ujrzy zwłok na własne oczy. Przezwyciężyła w sobie chęć pojechania do zamku od razu, gdyż nie miałaby dostatecznego oświetlenia, aby przyjrzeć się każdemu szczegółowi dokładniej. W poszukiwaniu poszlak musiała być niezwykle rzetelna, więc koniecznością było pojawienie się w Hadesie dopiero kolejnego dnia.

~⭐️~

     Zhang Mei właśnie machała Yixingowi, który w tej chwili odjeżdżał autobusem w kierunku szkoły, więc jego ciocia chciała wyruszyć na śledztwo. Wtedy rozdzwonił się jej telefon. Kobieta odebrała połączenie i zgodziła się na popołudniowe spotkanie z jakimś klientem, który niemal ją o to błagał. Po zakończeniu rozmowy udała się w kierunku swego samochodu, chcąc jak najszybciej przyjrzeć się z bliska sprawie.

~⭐️~

     Chinka stanęła nad zwłokami, kiedy po rozejrzeniu się za jakimiś wskazówkami, które pomogłyby jej w ustaleniu zabójcy, dotarła do trupa. Po krótkich oględzinach jej uwagę przykuł cieniutki sznureczek na szyi zamordowanej dziewczynki. Po przesunięciu go delikatnie na bok dostrzegła niewielką karteczkę zawieszoną na nim. Była to jedna z tych, które służyły do podpisywania prezentów. Wydrukowano na niej jedynie cztery słowa, które dały jej nowy trop.

Życie za życie, Evans.
- Evans - przeczytała na głos Mei, marszcząc brwi.
     Nazwisko z pewnością kiedyś obiło się jej o uszy, ale nie miała pojęcia, w jakich okolicznościach to się zdarzyło. Schowała karteczkę do kieszeni, rozglądając się za kolejnymi wskazówkami, które pomogłyby jej w rozwikłaniu zagadki.
     Już po kwadransie poszukiwań znalazła fakt świadczący o tym że nikomu nie zależało na zatajeniu zbrodni. Zakrwawione rękawiczki rzucone w kąt najbliższego pomieszczenia dawały do zrozumienia, że morderca miał pewność, iż nikt nie odważyłby się wejść do budynku. Była to więc osoba dokładnie zaznajomiona z miejscem.

~⭐️~

- Dzień dobry. Przepraszam, że państwu przeszkadzam, ale...
- Och, Mei! Jak dawno cię u nas nie było! Co u ciebie, kochana? Zrobię nam herbatkę i wszystko nam opowiesz! - przerwała jej staruszka mieszkająca najbliżej zamku. Jej mąż, pan Jonathan Damon podniósł się ze swojego fotela, kierując się po jakieś ciasteczka dla Chinki.
- Nie, nie, nie. Nie trzeba - zaprzeczyła od razu Zhang Mei, wprawiając w osłupienie pana Jonathana. Dotychczas nikt nie odmówił sobie przyjemności zjedzenia jego ciasteczek.
- W takim razie z jakiego powodu się u nas zjawiłaś? - zapytała pani Damon, kierując się w stronę salonu, a Mei podążyła jej śladem.
- Dowiedziałam się przed chwilą, że w zamku znaleziono zwłoki! - wykrzyknęła Chinka, siadając na kanapie naprzeciw pani Damon.
- Och, i prowadzisz śledztwo w tej sprawie?
- Nie. Przecież doskonale pani wie, że już dawno porzuciłam karierę detektywistyczną. ktoś musi opiekować się Yixingiem - wytłumaczyła, na co staruszkowie w zrozumieniu pokiwali głowami.
- Zwracam się do państwa z czystej ciekawości. Policja podobno wczoraj złapała mordercę, a mi nic o tym nie wiadomo, gdyż cały dzień byłam w Weed Heights. Myślałam, że może państwo wytłumaczyliby mi,o co w tym wszystkim chodzi - ciągnęła dalej Mei, jednak z twarzy staruszków dało się wyczytać, że nie mają pojęcia o tej sprawie.
- Jestem! Co dzisiaj na... Dzień dobry - powiedział ze zdziwieniem syn państwa Damon, Lucas.
- Skarbie, a może ty mógłbyś powiedzieć pani coś o tych zwłokach w zamku? Ponoć policja złapała już przestępcę i...- zaczęła pani Damon, kierując słowa do syna, który ukradkiem zerknął na Mei, po czym wrócił wzrokiem do matki.
- Okropna sprawa. Biedny pan Evans najpierw musiał pochować żonę, a teraz jeszcze ta dziewczynka... - powiedział współczującym tonem głosu, po czym wbiegł na górę po schodach, tłumacząc się, że musi powtórzyć materiał na wykład.

~⭐️~

- Jak wyglądał ten mężczyzna? - zapytała Mei bruneta, który właśnie opowiadał jej o szantażyście-mordercy.
- Miał kominiarkę, więc nie mogę zbyt dużo powiedzieć. Był mniej więcej mojego wzrostu, a kiedy odchodził, podwinął mu się rękaw, więc widoczny stał się tatuaż z jakimś wężem, chyba żmiją - wydukał mężczyzna, z trudem powstrzymując się od płaczu.
- Dlaczego nie zgłosił pan na policję tego morderstwa?
- Ależ w tym problem, że je zgłosiłem! Następnego dnia kiedy wróciłem z lekcji gry na fortepianie, udałem się wprost do kwiaciarni mojej żony, ale nigdzie jej nie było, więc pojechałem do domu. Nie zastałem tam ani Grace, ani Allison. Po chwili otrzymałem telefon, że mam się zjawić w zamku, więc...
- Więc Orfeusz pognał do Hadesu, aby odzyskać swą ukochaną Eurydykę, ale złamał obietnicę i ją stracił - zamyśliła się Mei.
- Proszę? - zapytał zaskoczony brunet.
- A co z pana córką? - zmieniła temat Chinka.
- Powiedział, że zobaczę ją, jeżeli nie pisnę ani słowa o... o TYM. Mówił, że obowiązuje go zasada "życie za życie", a jeden z jego ludzi zginął w wyniku strzelaniny z policją, której nie byłoby, gdybym nie złożył zeznań - tłumaczył mężczyzna płaczliwym tonem.
- A pan zgłosił sprawę...? - domyśliła się Mei.
- Jak mógłbym tego nie zrobić!? Chodzi o moją córkę! - krzyknął z oburzeniem brunet.
- Mam chyba panu o przekazania złą wiadomość, panie Evans...

~⭐️~

- Dzień dobry. Czym mogę służyć? - zdziwiła się pani Damo, kiedy otworzywszy drzwi, ujrzała dwóch policjantów.
- Jest tu niejaki Lucas Damon? - zapytał wyższy mężczyzna, na co odpowiedzią było pokręcenie głową.
- Jest na wykładzie. Powinien wrócić za jakieś pół godziny.
- Zatem poczekamy - stwierdził niższy, wpraszając się do domu.

~⭐️~

- Jestem! Co na...
- Pan Lucas Damon? - przerwał mu jeden z policjantów, a kiedy mężczyzna spostrzegł władze, natychmiast rzucił się do ucieczki. Jednak już po chwili został schwytany i zajął miejsce na tylnym siedzeniu w radiowozie.

~⭐️~

- I naprawdę powiedział, że to dziewczynka? - zdziwił się Yixing, nie dowierzając cioci, która właśnie mu tłumaczyła, w jaki sposób rozwikłała zagadkę.
- W dodatku stwierdził, że szkoda mu pana Evansa - dodała Mei.
- Gdybym ja kiedykolwiek kogoś zabił, to na pewno nie dałbym się tak łatwo podpuścić - rzucił młody Zhang.
- A spróbuj tylko, to dostaniesz szlaban do końca życia.

Mam nadzieję, że się spodobało
Taeyeon ;)

środa, 10 sierpnia 2016

Po trupach do celu

Hejka :)
Wracamy dzisiaj do Was z opowiadaniem, który napisałyśmy na szkolny konkurs o Henryku Sienkiewiczu. Udało nam się zdobyć pierwsze miejsce w tej kategorii, ale również w pozostałych, co poskutkowało tym, że nasza klasa zwyciężyła.
Życzymy miłego czytania ;)    




"Po trupach do celu"

- Taylor, przyśpiesz, bo czuję się, jakbym już nigdy nie miała wyjść z tego przeklętego samochodu – burknęła Demetria na swojego brata udręczonym tonem, kątem oka spoglądając na swoje odbicie w bocznym lusterku i poprawiła sobie włosy.
- Następnym razem to ty będziesz prowadzić, Demi. Nie moja wina, że nagle zachciało ci się wyruszyć w tę głupią podróż – wysyczał przez zęby, tłumiąc przeciągłe ziewnięcie i jednocześnie starał się posłać siostrze złowrogie spojrzenie, co niezbyt mu wychodziło.
Jechali właśnie autostradą A3 i po błyskawicznym zerknięciu na zegarek dziewczyna mogła stwierdzić, że zbliża się już sześćdziesiąta pierwsza godzina, odkąd wsiedli do wypożyczonego BMW 530d.
     Na początku Taylorowi powód ich podróży wydawał się wręcz absurdalny. Mianowicie jego siostra na drugim roku swoich studiów lingwistycznych niezwykle zafascynowała się polską literaturą i stała się prawdziwą znawczynią dzieł Sienkiewicza – jej ulubionego autora. Po powtórnym przeczytaniu „W pustyni i w puszczy” jej największym marzeniem zostało wyruszenie w podróż podobną do tej, którą odbyli Staś i Nel w powieści. Jako, że wkrótce miała wyjść za mąż i wyprowadzić się z rodzinnego domu, stwierdziła, że dobrym pomysłem będzie wakacyjny wyjazd, który miał sprawić, że rodzeństwo zacieśni swoje więzy. Taylor po długich namowach siostry, w końcu przystał na pomysł i tak oto znaleźli się gdzieś na środku autostrady w Nigerii, podążając w kierunku tanzańskiej góry Kilimandżaro.
- Przestań w końcu marudzić, a jeśli już chcesz, to wymyśl sobie lepszy argument, bo tego definitywnie nadużywasz – powiedziała Demetria, patrząc z politowaniem na brata.
- To ty przestań. Wtedy nie będę miał kogo naśladować – odszczeknął się Taylor, na co jego siostra zamilkła i nie odzywała się do niego przez długi szmat czasu.

~*~

Po kilkudziesięciu godzinach jazdy, w końcu mogli rozprostować nogi. Zaparkowali auto na hotelowym parkingu i ruszyli w stronę recepcji, by zająć jakiś pokój. Postanowili nie brać dwóch różnych pomieszczeń, ponieważ musieliby więcej zapłacić. Odebrali klucz od recepcjonistki i poszli się rozpakować. Ich pokój był obszerny, z dwoma łóżkami, wielką łazienką i balkonem.
     Pierwszy dzień chcieli spędzić na przygotowaniach do tej właściwej części wycieczki. Musieli kupić prowiant, wodę i spakować plecaki. Ten wieczór był pełen załatwiania różnych spraw – wynajęli przewodnika, zaopatrzyli się w kompasy i mapy, wykupili Internet do telefonów oraz przygotowali ubrania na zmianę. Przygotowawszy plecaki na następny dzień, poszli na stołówkę coś zjeść, a potem odpoczywali w pokoju.
     Taylor wyszedł na balkon, który mu się swoją drogą spodobał, by się trochę przewietrzyć. Demi natomiast usiadła na miękkim łóżku i otworzyła „W pustyni i w puszczy”, a następnie zaczęła czytać. Kątem oka spojrzała w stronę balkonu, by upewnić się, że jej brat nie patrzy na nią. Gdy stwierdziła, że ten jest zajęty podziwianiem krajobrazu, wyciągnęła z walizki małą mapę północno-wschodniej części Afryki. Wyjęła ołówek i zaczęła kreślić plan wędrówki, jednocześnie zerkając do książki, by mieć pewność, że nic nie pominęła. Po skończonym wyznaczaniu trasy położyła się do łóżka i poszła spać. Chwilę później do pokoju wszedł Taylor i sam również postanowił się przespać, ponieważ wiedział, że musi być wyspany kolejnego dnia.
Następnego dnia rodzeństwo obudziło się o piątej rano, by w drogę wyruszyć w miarę chłodnej temperaturze. Miejsce przy lustrze zajęła oczywiście Demetria, bo jako kobieta czuła, że nawet na pustyni powinna dobrze wyglądać.
     Demetria była wyjątkowo ładną dziewczyną, trochę niepodobną do brata. Jej włosy miały kolor bardzo ciemnego brązu, a duże oczy, jakby specjalnie dla kontrastu, mieniły się błękitem. Przeciętnego wzrostu dziewczyna zawsze była uważana za słodką, chociaż to nie do końca była prawda. Delikatne rysy twarzy były tylko zewnętrzną stroną Demetrii, ponieważ od zawsze miała ostry charakter. Cięty język był cechą, którą zdecydowanie odziedziczyła po swojej matce. W „spadku” po niej otrzymała również przekonanie, o tym, że dokądkolwiek by nie poszła, musiała wyglądać idealnie.
     Teraz stała przed lustrem i robiła sobie makijaż. W tym samym momencie z łazienki wyszedł Taylor. Przechodząc obok lustra, zwrócił uwagę na siostrę, która starannie nakładała sobie cienie do powiek.
- Po co ty robisz ten makijaż, skoro potem i tak ci się rozmaże? I nie myśl, że pozwolę Ci wziąć ze sobą jakiekolwiek kosmetyki – odezwał się, patrząc na stolik obok lustra, na którym stała ogromna kosmetyczka wypchana po brzegi przyrządami upiększającymi.
- Zabronisz mi? – odpowiedziała mu siostra, a następnie przeniosła spojrzenie na kosmetyczkę, która przykuła uwagę Taylora. – Spokojnie, nie wezmę wszystkiego. Tylko…
- Tylko krem do rąk – przerwał jej brat i podszedł do ich bagaży z pomiętą od trzymania w kieszeni kartką w dłoni, aby ostatecznie sprawdzić, czy na pewno wszystko ze sobą zabrali. Mieli ze sobą zabrać obowiązkowo po dwa plecaki. Jeden większy, o pojemności około siedemdziesięciu litrów, który podczas wspinaczki mieli nieść tragarze, a drugi mniejszy, który każdy będzie miał zarzucony na plecy.
     Czarnowłosa spojrzała na niego krzywo i wróciła do swoich zajęć.
Taylor od zawsze ją denerwował. Był od niej o dwa lata starszy i przynajmniej o dziesięć centymetrów wyższy. W spadku po rodzicach odziedziczył ciemne włosy. Z całej rodziny wyróżniał się czarnymi, trochę skośnymi oczami. Codziennie chodził na siłownię, czego skutkiem było bardzo umięśnione ciało. Chłopak prowadził niezwykle aktywny tryb życia. Również, jak jego siostra, potrafił wprost powiedzieć co myśli, nie przejmując się tym, czy mógł kogoś urazić, albo co mają do powiedzenia inni. Nie znosił sprzeciwu i był bardzo dobrym przywódcą. Zaradny, zawsze trzeźwo myślący i rozsądny, zyskiwał szacunek nawet od starszych od siebie rówieśników. Potrafił jednak być też opiekuńczy i starał się chronić swoją siostrę, mimo, że ta nierzadko wyprowadzała go z równowagi swoimi kaprysami.
-  Wygodne buty trekkingowe, klapki, czapka, kominiarka, rękawiczki – są. Spodnie i bluza z polaru – są. Kurtki wiatrochronne ubierzemy, więc są – wyliczał Taylor, przekreślając długopisem wszystkie przyrządy i rodzaje ubrań, które zabierali ze sobą na wyprawę. - Okulary przeciwsłoneczne… Demi, masz swoje? – krzyknął w stronę siostry, która mruknęła coś w odpowiedzi, zbytnio nie mając możliwości sklecenia zdania ze szczoteczką do zębów w ustach. - Krem UV 50, preparaty odstraszające komary, składane kije, czołówka z bateriami, śpiwór, sztućce, menażka, termos, palnik – są. – Taylor wykreślił z listy wszystko oprócz jednego podpunktu i widząc to, aż zbladł. – Demi, nie kupiliśmy leku malarone – powiedział z przestrachem w głosie.
Na kartce było wyraźnie zaznaczone, że lek jest konieczny, ponieważ działał przeciwmalarycznie, a zarażenie się tą chorobą było bardzo możliwe w krajach afrykańskich, gdzie było od groma much tse-tse.
Dziewczyna podeszła do brata, szukając czegoś w swojej kosmetyczce i podała bratu dwa opakowania pełne potrzebnych tabletek. Widząc karcące spojrzenie brata, stwierdziła, że w ten sposób była pewna, iż nie zapomni ich wziąć. Sprawdziwszy zawartość plecaków, Taylor zasunął je i wyszedł na balkon, aby trochę się przewietrzyć. W tym czasie Demi odłożyła kosmetyczkę na szafkę nocną w pobliżu (tymczasowo) swojego łóżka,  spoglądając  na zegarek. Do planowego przyjazdu wcześniej zamówionej taksówki zostało niecałe pięć minut.
- Ej, chodź, bo się spóźnimy! – krzyknęła do niego, wchodząc na balkon. – Gotowy?
- Tak. Mam nadzieję, że nie brałaś za dużo rzeczy, ponieważ nie mam najmniejszego zamiaru potem ich za ciebie nosić, gdy się już zmęczysz – odpowiedział, przewiercając ją wzrokiem na wylot.
- Tym razem mam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Roztłukło mi się moje kieszonkowe lusterko, więc…
- To chodźmy – znowu jej przerwał.
- Dlaczego zawsze to ro… – warknęła jakby zawiedzionym tonem.
- Co robię? – zapytał czarnowłosy chłopak, ponownie nie pozwalając jej skończyć zdania. Demetria poczerwieniała ze złości, robiąc wdech i wydech, aby się trochę uspokoić.
- Przerywasz mi – odpowiedziała, mierząc brata zdenerwowanym spojrzeniem i odwróciwszy się od niego, chwyciła za cienką, wiatrochronną kurtkę, którą w pośpiechu ubrała.
- Tak jakoś, wiesz? – stwierdził zaczepnie Taylor.
- Ten wyjazd miał pomóc nam się chociaż trochę do siebie zbliżyć i sprawić, że będziemy się mniej kłócić. Jakoś nie widzę, byś tego chciał.
- Ja za to widzę taksówkę. Lepiej naprawdę chodźmy. Potem porozmawiamy – odpowiedział jej brat, próbując uniknąć udzielenia konkretnej odpowiedzi.
- Trzymam cię za słowo – powiedziała Demi, zakładając mniejszy ze swoich plecaków i wychodząc z pokoju.
     Taylor wziął swoje bagaże i większy plecak siostry, zamykając drzwi zarezerwowanego dla nich pokoju hotelowego. Rodzeństwo razem weszło do taksówki, która miała ich zawieźć do miasta znajdującego się w pobliżu do góry Kilimandżaro.

~*~

- … Ta wyprawa ma na celu, jak już zapewne wszyscy wiecie, zdobycie najwyższego szczytu Afryki - Kilimandżaro. Organizujemy ją również dlatego, aby pokazać każdemu, że Afryka nie jest "przereklamowana" oraz,  że warto ją zobaczyć i poznać. Po tej wyprawie każdy z was na pewno zakocha się w Czarnym Lądzie – stwierdził po angielsku czarnoskóry, muskularny mężczyzna, który stał właśnie z grupką podróżników u stóp zachwycającej góry i swoją przemową oficjalnie rozpoczynał wspinaczkę na szczyt Kibo. Mówił on tak nieumiejętnie w rodowitym języku Taylora i Demetrii, że rodzeństwo ledwie było w stanie go zrozumieć. Dowodem na to było siedmioro Amerykanów stanowiących niemal połowę podróżników, którzy patrzyli po sobie z rozbawionymi minami, co parę chwil prosząc przewodnika, aby powtórzył ostatnie słowa.
- Wejdziemy dzisiaj na wysokość około dwóch tysięcy siedmiuset metrów, aby dotrzeć do schroniska Mandara – obwieścił jeden z tragarzy po angielsku, kierując słowa do małżeństwa pochodzącego z Europy, po których minach można było stwierdzić, że z monologu przewodnika nie rozumieją kompletnie nic. Francuz rozpoczął konwersację z młodzieńcem, a kobieta, która towarzyszyła obcokrajowcowi, cichutko dreptała obok swojego męża.
- Włożyłem ci do plecaka pudełko tabletek, a drugie wziąłem sobie. Jest w bocznej kieszonce, więc nie zgub ich, bo od tego zależy twoje zdrowie – upomniał siostrę Taylor, który razem z siostrą szedł zaraz obok czarnoskórego przewodnika. Odwrócił się w kierunku niebieskookiej i kiedy zobaczył uśmiech pełen szczęścia na jej twarzy, również się rozweselił. – Demi?
- Hmm? – zapytała dziewczyna, spoglądając w jego kierunku. Oczy błyszczały jej od podekscytowania, dzięki czemu chłopak mógł zobaczyć to, czego nigdy nie potrafił dojrzeć na swojej  twarzy – przeczucie, że zaraz spełnią się jej najskrytsze marzenia.
- Czy ty w ogóle słuchałaś, co do ciebie mówiłem? – spytał Taylor, w momencie kiedy Demi już zdążyła odwrócić się od niego, zapewne uznając, że krajobraz afrykańskiego lasu równikowego, w który właśnie wkraczali,  jest dużo bardziej interesujący niż twarz czarnowłosego.
- Czekaj, już sprawdzam – powiedziała dziewczyna, podwijając rękaw kurtki i zerkając pobieżnie na zegarek. – Za kilka minut będzie siódma – stwierdziła, upewniając Taylora w przekonaniu, że nie miała pojęcia, o czym brat do niej mówił. Jednak chłopak tylko uśmiechnął się i postanowił zostawić dziewczynę w spokoju, aby mogła zachwycać się pięknem otaczającego ją świata.
     Około godziny trzynastej zaczął martwić  się o siostrę, ponieważ w lesie okazało się być dużo goręcej, niż przypuszczał i widział po jej twarzy, że była bardzo zmęczona. Zabrał jej plecak, zarzucając go sobie na ramię, co zostało nagrodzone pobieżnym uśmiechem dziewczyny. Taylor bał się, czy zdążą dotrzeć do schroniska, nim spadnie deszcz zenitalny, zaczynając burzę, ponieważ nie chciał, aby Demetria się przeziębiła. Poza tym doskonale wiedział o panicznym strachu niebieskookiej przed błyskawicami. Jego obawy sprawdziły się tylko po części, ponieważ w momencie kiedy zaczął padać ulewny deszcz i pierwszy piorun przerwał ciszę, zostało im do przejścia zaledwie półtora kilometra. Kazał siostrze założyć cieplejszą kurtkę, którą pospiesznie wyjął z jej plecaka, a sam pozostał w cienkiej, wiatrochronnej, gdyż swoją grubszą trzymał nad głową Demetrii, aby osłonić ją przed kroplami deszczu. Sam przemókł do ostatniej suchej nitki, jednak nie narzekał zbytnio z tego powodu.
     Kiedy nareszcie dotarli do schroniska Mandara, rodzeństwo szybko pobiegło do wyznaczonego dla nich domku. Wygoniwszy czym prędzej siostrę do łazienki, aby przebrała się w suche ubrane, Taylor sam czekał na swoją kolejkę, drżąc z zimna. W końcu wyszedł na zewnątrz, chroniąc się pod dachem i spojrzał na szczyt góry, który był celem ich wędrówki. Kibo i Kima-Wenze tonęły w gęstych chmurach, które, jak czytał w podróżniku, rozpraszały się jedynie w pogodne wieczory, płonąc różowym blaskiem, podczas gdy cały świat był pogrążony w ciemnościach. Po kilkunastu minutach Demetria opuściła łazienkę, więc chłopak pobiegł się przebrać w ciepłe ubrania, postanawiając natychmiast po prysznicu pójść spać. Nim jednak to zrobił, odszukał w plecaku dziewczyny tabletki przeciw malarii i sprawdzając ulotkę, kazał zażyć jej dwie z nich i dopiero gdy popiła je wodą, pozwolił wyjść jej na zewnątrz. Demi usiadła na werandzie, w miejscu gdzie nie dosięgał jej deszcz i rozanielonym spojrzeniem spoglądała w niebo, wyobrażając sobie, że tak właśnie wyglądałoby ono, gdyby postanowiło rozsypać się na kawałki.

~*~

- Taylor, Taylor, Taylor, Taylor… - powtarzał jakiś natrętny głos, wdzierając się do przyjemnego snu chłopaka. Snu, w którym jego marzenia również się spełniały. Wcisnął głowę w poduszkę, naciągając kołdrę wyżej. – Taylor! – krzyknęła w końcu zdenerwowana Demetria.
- Hmm…? – mruknął jej brat, podnosząc się do siadu i doprowadził swoje włosy do jeszcze większego nieładu, przeczesując je palcami. Spojrzał półprzytomnym wzrokiem na siostrę, bardzo spostrzegawczo orientując się, że ta jest już ubrana i gotowa do dalszej podróży, która miała rozpocząć się dopiero o godzinie dziewiątej.
- Wstawaj! Nie uwierzysz, co znalazłam! – powiedziała niezwykle podekscytowana dziewczyna, czekając, aż Taylor w końcu wstanie. Kiedy ten podniósł się z posłania i ujrzał. co Demetria trzyma w dłoniach, wytrzeszczył oczy w bezbrzeżnym zdumieniu.
- Nie… - wyszeptał chłopak, wpatrując się w przedmiot, jakby myślał, że wzrok płata mu figle.
- Tak! Czytaj – rozkazała niebieskooka, podając mu ostrożnie nadwyrężony czasem, postrzępiony na końcach, jednak niemal doskonale zachowany latawiec. Napis na nim głosił:

Nell Rawlison i Staś Tarkowski, odesłani z Chartumu do Faszody, a z Faszody prowadzeni na wschód od Nilu, wyrwali się z rąk derwiszów. Po długich miesiącach podróży przybyli do jeziora leżącego na południe od Abisynii. Idą do oceanu. Proszą o śpieszną pomoc.
Latawiec ten, z rzędu sześćdziesiąty pierwszy, puszczony jest z gór otaczających nieznane w geografii jezioro. Kto go znajdzie, niech da znać do Zarządu Kanału w Port-Saidzie albo do kapitana Glena w Mombassa.
Stanisław Tarkowski

- Nie, nie, nie… - powtarzał Taylor w oszołomieniu, wpatrując się w bambusową ramkę, do której przytwierdzony był arkusz. – Przecież to niemożliwe. Przez tyle lat… Demetria, gdzie ty to znalazłaś? – zapytał chłopak w oszołomieniu, szybko naciągając na podkoszulek, w którym spał, bluzę i ubierając buty trekkingowe, poszedł za siostrą. Nie przejmował się nawet tym, że nie zmienił spodni i prezentuje się przy schronisku w dresach służących mu za piżamę.
- To leżało tutaj – stwierdziła Demetria, kiedy Taylor zdążył już się zadyszeć, będąc prowadzonym przez siostrę niemal kilometr pod górę w okropnym upale. Chłopak natychmiast ożywił się i uklęknął na ziemi w pobliżu miejsca, które wskazała mu niebieskooka.
- Demi, a nie sądzisz, że ktoś chciał zrobić podróżnym kawał i zostawił tutaj ten latawiec? – zapytał ostrożnie Taylor, nie chcąc zranić siostry.
- Nie sądzę, Tay. Spójrz tam – rzekła dziewczyna, wskazując palcem na skałę, na której wyryto „19.09.1994 r. – Byli tutaj Staś i Nel podczas swojej drugiej wyprawy.”
- Demi? – zapytał Taylor, obracając się w kierunku Demetrii. Powiedział to tak poważnym tonem, że dziewczyna zaniepokoiła się i przycupnęła obok niego, spodziewając się ujrzeć przy skale jakiegoś znaku, który podważałby jej teorię o prawdziwości napisu.
- Co? – rzekła po chwili, nie znalazłszy niczego podejrzanego. Skrzyżowała spojrzenie niebieskich oczu z tymi Taylora i zmarszczyła lekko brwi w pytającym geście.
- Jesteś niesamowita, siostrzyczko – powiedział, mierzwiąc jej włosy, na co syknęła oburzona, natychmiastowo poprawiając fryzurę.
- Wiem, Tay. I podczas tej podróży mam zamiar udowodnić ci to mnóstwo razy – odrzekła ze szczerym uśmiechem, który natychmiast został odwzajemniony przez jej brata.
Demetria miała rację, twierdząc, że podróż zbliży ich do siebie. Taylor stał się dla dziewczyny prawdziwym autorytetem. Zaczęła doceniać to, jak chłopak się o nią troszczy, ale w momencie, w którym zrozumiała jak bardzo, było zdecydowanie za późno, żeby mu pomóc.
     Już po opuszczeniu schroniska Mandara, w którym zabawili około tygodnia, Taylor zaczął narzekać na samopoczucie. Spadła mu kondycja i pojawiły się pierwsze bóle głowy, które nasilały się z każdym dniem. Bagatelizował to i w końcu przestał wspominać o tym siostrze, aby się o niego nie martwiła. Demetria oczywiście nie robiła tego, zachwycona eksplorowaniem terenów w pobliżu schroniska.
     Pierwszy atak malarii pojawił się niespodziewanie, na wysokości około tysiąca metrów nad poziomem morza, kiedy to grupka podróżników kończyła swoją wspinaczkę z sukcesywnym zdobyciem szczytu Kibo. Przewodnik natychmiast kazał rozbić namioty i w jednym z nich umieszczono chorego chłopaka. Taylor czuł, jakby miał zaraz umrzeć. Straszliwe zimno przechodziło całe jego ciało, ścinając je aż do kości. Czarnowłosy leżał w śpiworze przykryty wszystkimi kocami, których użyczyli mu podróżnicy i nie był w stanie się z niego podnieść. Po około godzinie ta męczarni ustała, przynosząc czterdziestostopniową gorączkę oraz obfite poty. Przewodnik i lekarz, którzy podróżowali razem z resztą, starali się jakoś mu pomóc, jednak ich wysiłki na nic się nie zdawały.
     Międzyczasie Demi dowiedziała się, że chłopak nie zażywał leków przeciwko malarii, gdyż omyłkowo zabrała z szafki nie to pudełko, co trzeba i jedyne tabletki zwalczające tę chorobę posiadała ona. Brat nie upomniał się o to ani razu, wiedząc, że ilość leku w jednym opakowaniu, wystarczyłaby na całą podróż, ale tylko dla jednej osoby. I to ostatecznie złamało Demetrii serce.
      Kiedy atak zelżał na prowizorycznie skleconych noszach zniesiono czarnookiego w dół góry, gdzie już oczekiwał na niego transport. Demetria pojechała razem z nim do szpitala i czuwała przy jego łóżku, czekając, aż zmęczony chłopak obudzi się. Stało się to jednak dopiero z kolejnym atakiem, który niestety był dla Taylora śmiertelny.
     Z dwójki rodzeństwa wyruszających na bajeczną wyprawę wróciło żywe tylko jedno.

Mamy nadzieję, że się spodobało ;)
Taeyeon i Sangrim

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Jak dobrze się znamy?

Witamy C:
Wiemy, że ostatni post był... chwila... jeszcze w naszej erze (a mamy już chyba 2000 rok po naszej erze, jeśli dobrze czuję), dlatego... W sumie to nie wiemy, co powiedzieć. Tak po prostu wyszło.
No, ale w końcu witamy w nowym poście :)
Dzisiaj zapraszamy na test naszej wiedzy o sobie nawzajem. Tak, to głupio brzmi xD
Miłego czytania ;)

Sangrim
1. Ile części serii gier "Tomb Raider" mam i które są moimi ulubionymi?
Hmm... Na pewno masz "Rise of the Tomb Raider" (Nie mam pojęcia, czy napisałam to dobrze, bo zawsze pisałam to źle...) I innych sobie nie przypominam xD Miałaś na telefonie jedną z tą Tereską, ale nie wiem, czy to się liczy. Więc uznajmy, że masz trzy.
Mam wszystkie, czyli 11 :') Dodatków, których nie liczyłam mam jakieś 3 albo 4, bo nwm jak liczyć "Level Editor" z TR V. Mobilną też miałam tak właściwie xD Moje ulubione to TR: Legend, część z 2013 roku i pierwszy TR z 1996. Ten ostatni ma naprawdę świetny klimat. ŹLE.


2. Dwa produkty spożywcze, których nienawidzę?
Wszelkie owoce i mówiłaś, że jesz tylko drób, więc zgaduję, że wieprzowina xD A tak serio to pewnie dobrze wiem co, a nie mogę skojarzyć...
No owoców nie lubię ale czasem jem jakieś najprostsze jakie się da. Za wieprzem też nie szaleję, ale zjem jak muszę. Chodziło mi bardziej o ogórka i kapustę. ŹLE.




3. Na jaką grę miałam ostatnio dużą zajawkę i z jakiego powodu?
Czekaj... "The last of us" (czy jakoś tak) Ci się chyba kojarzyła z "Więźniem Labiryntu", ale to nie ona, bo to było dawno. Była ta z tą dziewczyną, która straciła pamięć i z tą tajemnicą... "Life is strange" czy jakoś tak. I opowiadałaś mi o "Uncharted 4", a wcześniej obie oglądałyśmy u Kaiko "Until dawn" i mówiłaś, że chciałaś oglądnąć u Isamu "Outlast". I po tym całym wymienianiu przypomniałam sobie, że grasz teraz w "Exorun" i masz na nią zajawkę, bo to EXO ;D No, i możesz grać jako Kai oraz pokazywałaś ją kuzynowi i zapoznawałaś go z zespołem. A poza tym to miałaś problem z levelem 27 z Xiuminem i którymś z Sehunem - z tego wnioskuję, że "Exorun".
Exorun jest świetne xD Uwielbiam, ale chodziło mi tu bardziej o taką... Grę na dłużej, nie mobilną xD No ale Exorun też się ekscytowałam, także zaliczam mimo iż miałam na myśli inną grę. A było to "The walking Dead" xD DOBRZE.



4. Mój największy sukces w sprawach komputerowych, z którego jestem bardzo dumna?
Emmm... Zrobiłaś świetny artbook na MovieStarPlanet :")? Coś z grą... Hmm... Jakiś rekord w "Kawairun", "Minecrafcie"? Nie wiem... Ale ten artbook był świetny :") Me gusta xD
Byłam z tego arta dumna, ale chodzi o coś, co było trochę później. Moim sukcesem było zainstalowanie emulatora N64 na moim PSP i PC. ŹLE




5. Pierwszy ulubiony YouTuber?
W podstawówce siedziałyśmy na sali gimnastycznej koło ławek i Ci opowiadałam o tym, że znalazłam taką fajną YouTuberkę, której kanał się nazywa MaryKateAnPlay (Potem wszyscy ją oglądali xD), a Ty mi wtedy opowiadałaś, że oglądasz ją również i że sprawdzasz też kanał lizardPL i (chyba) Cyber Mariana. Także obstawiam któryś z tych trzech kanałów. Albo Sheo i Kaiko, i Yooczoka też lubiłaś, ale oni są na pewno Twoimi późniejszymi ulubieńcami, więc się chyba nie liczą.
Tak, to LizzardPL. DOBRZE




6. Gdzie ostatnio bywam często w internecie? (Strona internetowa)
Z tego, że ciągle mi wysyłasz memy, wnioskuję, że jakaś strona z memami, a jeśli strona z memami to obstawiam tę, na którą też patrzę - memy.pl
No i dobrze obstawiasz. DOBRZE.





7. Jakie pięć dodatków do The Sims 3 posiadam? 
Hahaha, nie, no, przy tym pytaniu padłam xD Skąd ja to wiedzieć mam :")?  No to z pewnością masz halloweenowy, bo mi pokazywałaś ten obrazek z mumią, ale nie wiem, jak on się nazywa. Wspominałaś chyba o zwierzakach, ale chyba ich nie masz... 
Mam o zwierzakach ;) Mam "Cztery pory roku", "Zwierzaki", "Pokolenia", "Nie z tego świata" (ten halloweenowy) i "Po zmroku". ŹLE




8. Najczęściej używane przeze mnie zwroty i słowa? (Minimum 3)
"OKai", "Ty zwirzoku", które mi ukradłaś ;-; i "To było tak suche, że aż mokre". Inne chyba się nie nadają do publikacji :")
Byłabym w stanie też dorzucić "Także tak." i tak na siłę "w sumie".  xD Ale znowu nwm co się nie nadaje do publikacji xD DOBRZE.




9. Która postać z creepypasty jest moją ulubioną?
To jest podchwytliwe. Na początku był to "Jeff the Killer". Potem miałaś "Trójkę Mordoru" czy coś takiego z tym Mordorem i byli to Eyeless Jack (Nie bij, jeśli źle napisałam, ale nie wiem w ogóle, czy dobrze myślę xD) i Ben (chyba) Drownned (Nie mam pojęcia, jak się to pisze.) Ale ostatnio na tapecie miałaś Bena i mówiłaś, że go wolisz, więc Ben.
Tak, to Ben. Po długim czasie decydowania się xD Ale w Trio był Ticci Toby, nie Jack. Chociaż w sumie to wszystko zmieniło się w taki bardziej kwartet, także nie czepiam się xD DOBRZE.



10. Ile miałam dotychczas telefonów? (Możesz pomylić się o 1.)
Hmm... Miałaś pierwszy chyba Nokię. Potem był ten z Hello Kitty, następnie ten o dziwnym kształcie z Benem na tapecie, potem był iPhone, a teraz masz kolejnego iPhone. Więc obstawiam, że pięć.
Mój pierwszy telefon to był Samsung z jakąś przesuwaną klapą. Potem był Sony Ericsson, ten Hello Kitty, Sony Xperia L i dwa iPhone. Blisko byłaś z liczbą, ale pisałam, że możesz się pomylić o 1 xD DOBRZE






11. Jaka była moja najlepsza akcja, która zdarzyła mi się w przedszkolu? xD Przynajmniej jakieś szczątki tego mi opowiedz xD
Spadłaś z tych genialnych schodów i rozwaliłaś palca tak, że musieli Ci go zszywać. Albo to co opowiadałaś Kaśce ;")
Co opowiadałam? xD No co do tego pierwszego to to nie była najlepsza akcja, ale najbardziej bolesna xD Pamiętam, że kiedyś kolega wziął mi jakiegoś klocka, którego sb odłożyłam w jakąś dziurę. I on to dał jeszcze innemu koledze xD Ja przychodzę, paczam - nie ma mojego klocka. Widzę obok dwóch takich, którzy mają klocek podobny do mojego, to podchodzę do nich. No i chwyciłam jednego za koszulkę i zaczęłam nim trząść i się pytać gdzie mój klocek, a on powiedział, że oddał koledze xD Popatrzyłam się na niego i zaraz mi oddał tego klocka xD Genialne xD ŹLE.



Taeyeon

1. Jakie jest moje motto?
"Co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj", "Cud jest efektem ciężkiej pracy"? Nie mogłam się zdecydować.
Emm... "Co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj" to bardziej moja zasada niż motto. A to drugie dobrze Ci się kojarzy, ale źle napisałaś. Cytat z "To the beautiful you" - "Cud jest inną nazwą ciężkiej pracy." Więc w sumie Ci chyba to zaliczę. DOBRZE




2. Gdzie chciałabym się znaleźć w przyszłości i co tam zrobić?
Na studiach w USA, oczywiście by się uczyć na dobrej uczelni.
Chodziło mi bardziej o to po szkole i w ogóle, więc masz szansę teraz się poprawić.
Najechać z Hummerem H2 i wesołą załogą Rosję, a konkretnie głowę tego państwa? :') 
Haha, w sumie też :") Ale chodziło mi o bycie właścicielem dobrze prosperującej firmy znanej na całym świecie i apartament z przeszklonymi ścianami od strony ruchliwej ulicy, który dzieliłabym z pewnym ktosiem B) ŹLE




3. Wymień moich idoli i z jakich zespołów są.
Wszystkich? Z EXO - Tao, Sehun, Kris, Baekhyun, z BTS - V, no i jeszcze I.M, Moonbin z Astro, Bars z Bars and Melody. Więcej ludziów w swojej bazie danych nie mam.
Ciekawi mnie czemu to Tao jest pierwszy, ale nie wnikam i nie przeszkadza mi to za bardzo xD W sumie to jeszcze ostatnio z BTS jest to też Jungkook. I wśród tych idoli brakuje Daehyuna z B.A.P, Jacksona z GOT7, Sungoha z 24K i paru chłopaków z Seventeen (Vernon, Jun, Jeonghan, THE8, Hoshi) no i Zayna Malika, ale uznaję Ci, bo Seventeen polubiłam tak bardzo niedawno. A Daehyuna i Jacksona, Sungoha, a szczególnie Zayna powinnaś kojarzyć, ale trudno. DOBRZE




4. Jaka jest moja ulubiona piosenka i dlaczego?
Czyżby "Promise"? Bo jest wzruszająca, ładna i przypomina o tych, którzy odeszli z EXO? Chyba, że tylko mi ich przypomina.
*kaszel* Piękna, a nie ładna *kaszel*. DOBRZE



5. Wymień przynajmniej 10 zespołów, których słucham.
Bars and Melody, EXO, BTS, B.A.P., Monsta X, , Got7, One Direction, Big Bang, Shinee, Astro
Dobra jesteś XD Czasami nawet ja ich nie potrafię spamiętać :") Ale do "Astro" mogłabym się przyczepić, że ich słucham, bo nie to robię, ile ich po prostu lubię. Ale DOBRZE



6. Czego w tej chwili najbardziej mi brakuje? 
Sernika? Deszczu? Ciepłego koca i poduszki? Snu?
Sernik jadłam z dwa dni temu. Deszcz pada, nie wiem jak u Ciebie. Ciepły kocyk i poduszkę mam przy sobie, a sen trochę, ale nie najbardziej. No, czego mi szukałaś po mieście? Odpowiedź brzmi wiszer. ŹLE



7. Trzy rzeczy, których nienawidzę najbardziej?
Jak ktoś siada na twoim łóżku, ogórkowa, gorąco.
Tak teraz dochodzę do wniosku, że nienawidzę wielu rzeczy :") Ale najbardziej: jak ktoś siada na moim łóżku, pająków i przytulania. Czyli mamy 1/3, więc... ŹLE



8. Trzy rzeczy, które chciałabym umieć w przyszłości?
Jeszcze ładniej rysować, cieniować, grać w koszykówkę.
W sumie to też, ale nie to chciałabym najbardziej xD Bardziej mi zależy na tym, żeby nauczyć się jeździć na rolkach, na koniu i umieć na tyle dobrze zajmować się zwierzakami, żeby mój przyszły pies mnie kochał ;D ŹLE



9. Jaka piosenka teraz nie może mi wyjść z głowy?
"Pink Fluffy Unicorns Dancing on Rainbow" :)
To kiedyś, ale przecież ostatnio Ci pisałam o "Black White A&B" Z.Tao. Nawet Ci się chwaliłam, że dodawałam tłumaczenie jako pierwsza po polsku. A to "Shh... Now we're talking babe (...)" to właśnie to chodzi mi teraz po głowie. Uznałabym też "Very nice" Seventeen i "Monster" EXO. ŹLE



10. Co pisałam na wewnętrznej stronie okładek zeszytów za każdym razem, gdy mi się nudziło? (Dwie rzeczy)
"Cud jest efektem ciężkiej pracy"
Zgaduję, że drugiego nie znasz, ale to było trudniejsze. 
"I never feared death or dyin'
I only fear never tryin'
I am whatever I am,
Only God can judge me, now" 
A co do pierwszego to jak już wspominałam, źle to piszesz. Ale w sumie to Ci uznam. DOBRZE



11. Ile dram obejrzałam i jakie? Masz wymienić co najmniej pięć.
Sądzę, że "Descendants of the Sun", bo razem oglądałyśmy (dobra, ja może tak połowicznie xD), "To the beautyful you" (bo kojarzę Minho i wgl tę nazwę), ta drama z czarnym i rudym, który potem też się farbnął (odtąd nazw nie pamiętam xD Wgl pamiętam, że kibicowałaś temu czarnemu by ta jakaś dziewczyna do niego przyszła xD), ta drama z D.O. (nie mówiłaś o co dokładnie tam chodziło, ale wiem, że była podobno śmieszna xD) i Five Enough (czy jakaś taka nazwa, kojarzę coś z jakimiś rodzinami i mówiłaś, że to też całkiem fajne).
"Potomków Słońca" jeszcze nie skończyłam i muszę to nadrobić... Ale zrobię to tylko z powodu pewnego żołnierza - Song Joongki B)
"To the beautiful you"* I Ty masz piątkę z angielskiego XD Nie dziwię się, że szóstki nie dostałaś B)
Ta drama z Yi Ahnem i Sungjae to "Who Are You? School 2015", ta z D.O to "Pure Love", a "Five Enough" muszę nadrobić, ale wszystkie oglądałam lub oglądam i jest ich pięć. DOBRZE



Czyli mamy 6/11 poprawnych odpowiedzi dla Rim i 6/11 poprawnych odpowiedzi u mnie xD Szczerze, to przypuszczałam, że Rim wygra, bo w końcu to ja rozprawiam o sobie dwadzieścia cztery na dobę, ale co tam ;) Kończymy remisem.

Do następnego postu
Taeyeon i Sangrim

środa, 13 kwietnia 2016

"Brakujące" listy Oskara

Tak, dopiero co zapowiadałam ten post :) Ale się przywitam:
Cześć! :D
Listy są pisane z perspektywy Oskara, postaci z książki "Oskar i pani Róża".
Ciągłe pisanie zbędnych rzeczy może nudzić, dlatego od razu przejdźmy do konkretów, czyli tego postu.
Miłego czytania :)

~~~
List Sangrim

Szpital, 15.12. br.
Szanowny Panie Boże!

Piszę do Ciebie dlatego, że czuję się samotny. Nie wierzę w Ciebie, ale dobrze jest porozmawiać nawet z kimś, kto prawdopodobnie w ogóle nie istnieje. Nie jestem jakoś przekonany do pisania listów i nie wiem, czy wrócę kiedykolwiek do pisania. Ale dobrze, dzisiaj to zrobię. Może opowiem Ci o moim dniu, chciałbyś o tym przeczytać?

Dzisiaj był nietypowy dzień, mniej nudny niż zazwyczaj w szpitalu. Tak, w szpitalu. Wolałbym nie poruszać tego drażliwego dla mnie tematu, dlatego pozwól, że go pominę. Dziś przewieziono tutaj jakąś dziewczynkę. Nie widziałem jej tu wcześniej. Wyróżniała się dziwnie niebieską skórą. Przyznam, że była całkiem ładna. Zainteresował się nią także Pop Corn. Ale to ja chciałem być pierwszym, który ją pozna. Dziewczynkę umieszczono w jakiejś sali nieopodal mojej i zostawiono ją tam samą. Miałem prosty plan - wejść do jej sali niezauważonym, poznać ją i wyjść również niepostrzeżenie. Wychyliłem głowę zza drzwi. Po korytarzu chodziło kilka pielęgniarek. Musiałem je jakoś ominąć, więc przyklęknąłem za wiadrem z wodą, które przyniosła tu sprzątaczka, a potem zacząłem się z nim przesuwać do celu. W ostatniej chwili wszedłem do sali nieznajomej, bo sprzątaczka właśnie teraz uświadomiła sobie, że brakuje jej wiaderka. Bardzo spostrzegawcza kobieta.

Byłem już u celu. Porozmawiałem chwilę z "nową" i starałem się z nią trochę zaprzyjaźnić. Zdradziła mi swoje imię, Peggy, ale ja ją będę nazywać Peggy Blue, bo jest cała niebieska. Ładne imię, co nie? W sumie to już mamy jedną Peggy w szpitalu, ale chciałbym je rozróżniać, dlatego tak ją nazwałem. Po krótkiej pogawędce musiałem wracać do siebie. Droga powrotna była dużo łatwiejsza, bo pielęgniarki zrobiły sobie przerwę i piły kawę w swoim pokoju, a sprzątaczka skończyła myć podłogę.

Trochę później przyszła Ciocia Róża (nie mów, że jej nie znasz, bo wiem, że znasz). I opowiedziałam jej to samo co Tobie. Ciekawie, nie?

To do następnego razu,
Oskar.
P.S. Jestem ciekawy, skąd wezmę Twój adres. Masz może maila? Jeśli tak, to mi go wyślij. Przez maila byłoby mi łatwiej do Ciebie pisać, bo nie bolałaby mnie tak ręka od trzymania długopisu. Ale jak go nie masz, to nic nie szkodzi. Twój adres mi wystarczy (o ile mi go podasz).



~~~

List Taeyeon


Francja, 27 grudnia 2010 r.

Szanowny Panie Boże,

     Tak naprawdę to nie przestałem Cię lubić. Napisałem tak pod wpływem impulsu i mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
     Około godziny piętnastej przyszła do mnie ciocia Róża. Zakładam, że doktor Dusseldorf lub któraś z pielęgniarek zdążyli ją powiadomić o opuszczeniu szpitala przez Peggy, ponieważ zaraz po wejściu przytuliła mnie ze współczującą miną. Odwzajemniłem uścisk, a łzy zaczęły spływać mi po policzkach.
     Panie Boże, wiesz jak to jest stracić jedną z najważniejszych osób w swoim życiu? Na pewno wie o tym Twoja Matka, ponieważ sam musiałeś odejść z tego świata, zostawiając Ją. Jeśli nie rozumiesz mnie, nie wiesz jak się czuję w tym momencie, może zapytaj Maryję o to, jak się czuła po Twoim ukrzyżowaniu! Kocha Cię, więc z pewnością Ci wszystko wytłumaczy.
- Spokojnie, Oskarku. Teraz możesz się wypłakać. - powiedziała ciocia Róża, gładząc mnie uspokajająco po włosach. Nie powiem, że nie było to pokrzepiające i przyjemne, jednak z jakiegoś powodu czułem, że robię źle, rozpaczając.
- Ciociu, nie lituj się nade mną. - westchnąłem, odsuwając się od wolontariuszki i ułożyłem się wygodniej na poduszkach.
- Dlaczego? - zapytała jakby zaskoczona.
- Coś mi mówi, że nie powinnaś tego robić. - wzruszyłem ramionami, mówiąc te słowa.
- Po każdej walce na ringu, którą stoczyłam, byłam okropnie poobijana i czasami ból był tak wielki, że miałam ochotę się rozpłakać. - westchnęła ciocia Róża, a ja spojrzałem na nią w bezbrzeżnym zdumieniu.
- Ty, ciociu? Tobie chciało się płakać?
- A co w tym dziwnego, Oskarku? - zapytała, na co nie znalazłem żadnej odpowiedzi.
- Mów dalej, ciociu. - powiedziałem po chwili milczenia.
- Mimo tego wszystkiego, mój trener nigdy mnie nie pocieszał. Był przekonany, że litować może się jedynie Bóg. - zakończyła pani Róża, patrząc mi prosto w oczy.
- Okay. Zrozumiałem. Czyli, że w litości nie ma nic złego, tak? - zapytałem, tak dla pewności, na co ciocia skinęła głową w milczeniu.
- Nienawidzę jej! - wybuchnąłem płaczem, po kilku minutach. - Zostawiła mnie samego, a obiecała, że na zawsze będziemy razem! Gdyby mnie kochała, to zostałaby mimo wszystko!
- Oskarku, nie możesz tak myśleć! - zawołała z oburzeniem ciocia. Po chwili położyła dłonie na moich ramionach, patrząc mi prosto w oczy. - Ona odeszła, bo musiała. Wolałbyś, żeby została w szpitalu i umarła, czy, żeby opuściła go i była szczęśliwa?
- Ciociu, nie rozumiesz... - westchnąłem, krztusząc się łzami.
- Być może, Oskarze. Wiem jednak, że mimo wszystko musisz teraz pójść ze mną do kaplicy i pomodlić się do Pana Boga, dziękując za to, że poznałeś Peggy i mogła wyzdrowieć.
- Muszę.
- Musisz.
- Ale nie dzisiaj. Jestem okropnie zmęczony. - stwierdziłem, ocierając łzy z policzków skrajem koca.
- Ktoś kiedyś mi powiedział, że nie osiągnę w życiu zbyt dużo, jeśli będę pracować tylko w te dni, kiedy czuję się dobrze. - zakończyła ciocia Róża naszą dyskusję.
     Poszedłem z nią do kaplicy, podziękowałem Ci za ofiarowanie mi miłości Peggy oraz poprosiłem Cię o to, aby zapomniała o mnie i znalazła sobie zdrowego męża, który pokocha ją równie mocno jak ja. Kiedy wychodziliśmy z Twojego domu, spotkałem w drzwiach Bekona. Zdziwiłem się, ale przywitałem go uśmiechem. Dopiero kiedy byliśmy z powrotem w sali, ciocia zdradziła mi, że Bekon modlił się do Ciebie codziennie, odkąd trafił do szpitala. Zrozumiałem jak głupi byłem wcześniej, kiedy w Ciebie nie wierzyłem.
     Wydaje mi się, że czeka mnie ciężka noc, pełna przemyśleń.
Do jutra, całusy,
Oskar


~~~

Dziękujemy za przeczytanie :)
Sangrim i Taeyeon

Misja Vuko Drakkainena na planecie Midgaard

"Dosłownie za chwilę" właśnie nadeszło. I jak tak o tym myślę, to chyba to nie była chwila xD
Także...
Witam Was ponownie! :D
Jak już pisałam we wcześniejszym poście - tutaj przedstawimy nasze opisy przeżyć wewnętrznych pisane z perspektywy Vuka Drakkainena (książka "Pan Lodowego Ogrodu"). Tym razem naprawdę za chwilę pojawi się następny post (tak, będzie trzeci taki krótki).
Miłego czytania ;)

~~~

Opis przeżyć napisany przez Taeyeon

Jestem Vuko Drakkainen i zostałem wysłany na ściśle tajną, nielegalną misję odnalezienia ziemskiej grupy badawczej, która przybyła na Midgaard i ślad po niej zaginął.
     Kiedy wylądowałem na tej planecie, nie było nikogo w pobliżu z czego w duchu się ucieszyłem. Nikt z Ludzi Wybrzeża nie mógł dowiedzieć się o istnieniu Ziemian. Przypomniałem sobie polecenia Pana Lodowca, więc stanąłem tuż przy miejscu mego lądowania i skierowałem się dokładnie trzysta siedemdziesiąt sześć kroków na wschód. To w tamtym miejscu zaginęli badacze. Nagle pojawił się przede mną nieuzbrojony Człowiek Wybrzeża. Rozpoznałem go natychmiastowo z powodu niespotykanego nigdzie na Ziemi koloru skóry. Stanąłem jak wryty i modliłem się, żeby Cyfral już zadziałał, utożsamiając mnie z mieszkańcami Midgaardu. Jednak z nieznanej mi przyczyny nie zrobił tego.
- Kim jesteś? - zapytał Midgaardianin, a dzięki Cyfralowi zrozumiałem to bez najmniejszego problemu. Nieznacznie postąpiłem krok w tył, a potem kolejny i powoli zacząłem manewr, dzięki któremu maczeta znalazłaby się w mojej dłoni. Człowiek Wybrzeża w dalszym ciągu stał przede mną, oczekując odpowiedzi. Na jego twarzy zaczęło pojawiać się zniecierpliwienie.
- Wygnano mnie z moich stron. - powiedziałem chrapliwie i trochę zbyt szybko, nagle wpadając na pomysł udawania chorego Człowieka Wybrzeża.
- Dlaczego? Skąd cię wygnano? - pytał w dalszym ciągu Midgaardianin, marszcząc czoło. Czułem jak po karku spływa mi strużka potu, a dłonie, który próbowałem dobyć maczety drżały.
- Jestem chory. Mam inny kolor skóry. Powiedziano mi, że jeśli wygram w boju, będę mógł zostać. Mimo mojego zwycięstwo wygnano mnie i pozbawiono broni. - powiedziałem, zaciskając dłoń na skraju pasa za każdym razem, gdy zadrżał mi głos. Udało mi się wyjąć maczetę, a kiedy Midgaardianin kiwnął głową ze współczuciem, ciąłem nią, zabijając go w mgnieniu oka. Upadłem na kolana, odrzucając od siebie splamioną krwią przeciwnika broń i ukryłem twarz w dłoniach, ciężko wzdychając. Miałem wyrzuty sumienia, ponieważ zawiodłem Lodowca, który pokładał we mnie nadzieję, a dodatkowo zabiłem bezbronnego Midgaardianina. Ogarnął mnie niewysłowiony smutek oraz niepokój. Midgaardianin mógł mieć kochającą rodzinę, a ja bez skrupułów usunąłem go ze swojej drogi. Bałem się, że z Cyfralem jest coś nie w porządku. Nie zadziałał, kiedy najbardziej go potrzebowałem. W końcu, zdruzgotany, wstałem, ostrożnie sięgając po mieczu i odwracając wzrok od zamordowanego Człowieka Wybrzeża, ruszyłem przed siebie.
     Zachowywałem się, jakbym nie był sobą, ponieważ zrozumiałem, że będę musiał dążyć po trupach do celu. Ale to wszystko dla dobra Midgaardu.



~~~

Opis przeżyć napisany przez Sangrim
(tak, tak, wiem, że jest mega krótki xD)

Siedziałem jeszcze chwilę na klifie. Po chwili postanowiłem ruszyć w dalszą drogę. Już miałem wejść na drogę, gdy nagle zobaczyłem tubylca. Był to jeden z miejscowych handlarzy. To on ostatnio prawie wpadł na pewną grupę badaczy. Na szczęście udało mi się go odciągnąć od nich. Nie zwróciłbym na niego większej uwagi, gdyby nie to, co robił. To co się stało, wzbudziło we mnie zaciekawienie. Handlarz obchodził uschłe drzewo dookoła. Wypowiadał jakieś dziwne, niezrozumiałe dla mnie słowa. Ciągle się śmiał. Ja natomiast zacząłem ciężko oddychać, ponieważ byłem nieco zaniepokojony. Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać. Mężczyzna dotknął końcem palca kory drzewa, a ono nagle ożyło. Wytrzeszczyłem oczy ze zdumienia. Byłem zaskoczony, a jednocześnie lekko podekscytowany tym zdarzeniem. "Czy to naprawdę była magia? Czy o tym mówił Lodowiec?" Zaimponował mi czyn handlarza. Z wrażenia zaniemówiłem. Gdy ten skończył "przywracać drzewo do życia" odczułem mimowolnie ulgę, ale jednak ogarnął mnie też smutek. Czułem lekki niedosyt, chciałem zobaczyć coś jeszcze. Natomiast handlarz zachowywał się jakby to była dla niego codzienność. Ups! Zauważył mnie! Ech, teraz będę musiał mu się jakoś wytłumaczyć. Raczej nie wyglądał na zadowolonego z mojej obecności. Mój niepokój wrócił, a moje ręce zaczęły się pocić.


~~~

A więc do następnego postu ;)
Sangrim i Taeyeon

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Wieści z Planety B-612

Hejka ;)
Znowu niekrótka przerwa. Przepraszamy. W zamian dzisiaj w poście piszemy list do pilota z książki "Mały Książę". Oczywiście wcielamy się w postać samego Małego Księcia ;)
Miłego czytania :)

~~~

List Taeyeon
Planeta B-612, 24 lutego 2006 r.

Drogi Przyjacielu!

     Piszę ten list, ponieważ od kilku dni odczuwam wyrzuty sumienia z powodu tego, że nie wytłumaczyłem Ci motywów, dla których pozwoliłem ukąsić się żmii. Zrobię to teraz i mam nadzieję, że uda mi się Cię przekonać, iż moja decyzja była słuszna.
         Gdy teraz o tym myślę, uważam, że moje wyruszenie w podróż było pochopną decyzją i powinienem był to rozważyć. Jednak nie żałuję tej wyprawy. Nauczyłem się podczas niej bardzo wiele, poznałem przyjaciół oraz zrozumiałem jak ważna jest dla mnie Róża. Od zawsze traktowałem mój kwiat wyjątkowo. Gdy tylko zaczął rozwijać się na mojej planecie, wiedziałem, że będzie czymś pięknym i zachwycającym. Oczywiście nie pomyliłem się. Jednak gdy Róża stała się dla mnie bardzo wymagająca, zwątpiłem w to, że jestem dla niej odpowiedni. Dopiero w ogrodzie pełnym róż zrozumiałem, że jest ona dla mnie najważniejsza na całym świecie. Choć podobnych z wyglądu było tam tysiące, żaden kwiat nie przypominał mi mojej ukochanej Róży. Tamte nie potrzebowały mnie, a gdy je zobaczyłem, poczułem jedynie gorycz i zawód, gdyż myślałem, że Róża mnie okłamała. Dopiero Lis uświadomił mi, że kwiat z mojej planety mówił prawdę. Róża była dla mnie jedyna na świecie, ponieważ to właśnie o nią się troszczyłem oraz ją pielęgnowałem. Lis przekazał mi bardzo ważną informację. Od czasu naszego rozstania na polanie już wiedziałem, że jestem za nią odpowiedzialny, bo to właśnie ona mnie oswoiła. Potrzebujemy się nawzajem. Każda myśl o niej, kiedy jeszcze byłem w podróży, sprawiała mi ból. Chciałem być przy niej mimo wszystkich przykrości, które mi sprawiła. Wolałem słuchać jej narzekań, byleby tylko była obok i mogła je głosić. Nie mogłem żyć bez mojej Róży, bo ją kocham. Chociaż ona nigdy tego nie powiedziała, to jestem pewien, że ona również darzy mnie tym uczuciem, które na Ziemi zwiecie miłością. Lis twierdził, że dobrze widzi się tylko sercem i miał rację, ponieważ gdy opuszczałem Różę, była oschła i udawała silny kwiat, który mnie do niczego nie potrzebuje, ale czułem, że w głębi duszy było jej bardzo smutno, że ją zostawiam. Widziałem również jej niespotykaną radość, gdy wróciłem na moją planetę. Tak pięknie wyglądała, kiedy rozpromieniała szczęściem na mój widok... Wtedy wszystkie łzy przelane z tęsknoty za nią otrzymały rekompensatę.
      Przyjacielu, mam nadzieję, że przekonałem Cię, że podjąłem dobry wybór. Chciałbym, żebyś pogodził się z moim odejściem, ponieważ tak będzie lepiej dla nas obu. Mimo wszystko nigdy nie zapomnę ani o moich ziemskich przyjaciołach, ani o lekcjach, które dostałem na Ziemi.

Na zawsze Twój,
Mały Książę

P.S. Baranek popsuł swój kaganiec. Boję się, że kiedy będę spał, zje moją różę. Mógłbyś wysłać mi nowy kaganiec razem ze swoim listem? Od tego zależy życie mojego największego skarbu!



~~~

List Sangrim 

Planeta B-612, 21.02. br.
Drogi Przyjacielu!

Witaj, mój przyjacielu pilocie. Tęsknisz za mną? Ja za tobą bardzo. Nie zastanawiasz się dlaczego odszedłem, dlaczego wróciłem do Róży? Mam nadzieję, że ten list Ci wszystko wytłumaczy.

Kim jest moja Róża? No cóż, według jednych to dla nikogo nic nieznaczący, próżny i egoistyczny kwiat. Ale dla mnie Róża jest tą jedyną. Dla mnie jest pięknym, wstydliwym i niepowtarzalnym kwiatem. Jest moim kwiatem i jestem za nią odpowiedzialny. Róża miała wiele wad - miała skłonności do kłamstw, wpędzania mnie w poczucie winy. Jednak mimo wszystko chroniłem ją, osłaniałem ją parawanem i podlewałem.

Pewnego dnia przestałem jej wierzyć. Zacząłem myśleć racjonalnie. Ku mojemu zdziwieniu Róża zachowała się dorośle. Gdy odchodziłem, nie próbowała mnie zatrzymać, uszanowała moją decyzję. Wyruszyłem więc w podróż, podczas której zrozumiałem wiele rzeczy. Dopiero tutaj na Ziemi zrozumiałem co to miłość. To zasługa lisa, dał mi kilka ważnych rad.

Lis nauczył mnie, że staję się odpowiedzialny za to, co oswoiłem. Zrozumiałem wtedy, że jestem odpowiedzialny za moją Różę. Ja wybrałem ją, a ona mnie. Wiem, że ją kocham i powinienem przy niej być.

Wybacz mi proszę, że musiałem Cię opuścić, ale chciałem być przy mojej Róży - jest przecież taka bezbronna.
Mały Książę



~~~


I to jest... koniec? Nie. xD
Dosłownie za chwilę publikujemy opis przeżyć wewnętrznych Vuka Drakkainena z książki "Pan Lodowego Ogrodu", a potem może i nawet pojawi się coś jeszcze. Dlatego za moment będzie seria krótkich postów :)
Pozdrawiamy ;) 
No chyba sami wiecie kto, bo niby kto inny xD

niedziela, 20 marca 2016

It's just a game

Witajcie! :)
Sangrim powraca (tak, ostatnio mnie jakoś wena złapała). Dzisiaj będzie tak inaczej, ponieważ opowiadanie będzie związane z... creepypastą o Benie Drowned xD (jeśli ktoś nie wie kim jest Ben to polecam spytać Wujcia Google). Bez zbędnego przedłużania, zaczynamy ;)

~~~
Happy ending? There are no happy endings. Endings are the saddest part, so just give me a happy middle. And a very happy start.

Szłam właśnie w stronę swojego domu, mijając drzewo z przypiętą do niej kartką. Widniało na niej imię "Susan Adams". To pewnie kolejna klepsydra. Zawsze je przypinano do tego drzewa. Jednak nie zwróciłam na nią za dużej uwagi. Wracałam ze szkoły po ciężkim dniu i marzyłam by usiąść przed swoją konsolą, i zacząć grać w swoją ulubioną grę. Mijałam już nie wiadomo, który z kolei dom gdy nagle usłyszałam czyjąś kłótnię. Raczej nie interesowały mnie cudze problemy dlatego tylko przyśpieszyłam kroku. Jednak w pewnym momencie kłótnia umilkła i usłyszałam czyjeś wołanie:
- [Twoje imię]! Proszę, mogłabyś nam pomóc? - odezwał się ciepły męski głos.
- Bardzo prosimy, mamy mały problem. To naprawdę nic wielkiego. - dopowiedział damski, smutny głos.
Stanęłam w miejscu i obróciłam głowę w stronę swoich rozmówców. Nie miałam zielonego pojęcia czego ode mnie chcą, ale po sekundzie doszłam do wniosku, że należałoby coś powiedzieć.
- Dzień dobry? - odpowiedziałam niepewnie - Państwo mnie skądś znają?
- Jestem pan Adams, kolega z pracy twojego taty. Masz prawo mnie nie znać. - powiedział mężczyzna.

Spojrzałam w kierunku głosów. Ujrzałam wysokiego mężczyznę z czarnymi, lekko siwymi włosami w okularach i kobietę z blond włosami. Oboje wyglądali na smutnych i nosili czarne ubrania. Pan Adams miał rację - zupełnie go nie kojarzyłam. Dwójka stała w garażu pełnym kartonów. Jeszcze więcej kartonowych pudeł znajdowało się na zewnątrz. Były wyładowane po brzegi różnymi rzeczami. Nieopodal pudeł znajdowały się też meble. Ruszyłam w ich stronę.
- Przepraszamy,  że cię tak zaczepiliśmy, ale potrzebujemy małej pomocy. Jak sama widzisz niewielu ludzi tędy przechodzi. - odezwał się mężczyzna.
- Dobrze. A więc w czym mam pomóc? - spytałam.
- Musimy wynieść z domu sofę, ale mamy zepsute drzwi garażowe i cały czas się zamykają. Tak, wiemy jak śmiesznie to brzmi ale to prawda. Gdybyś mogła je przez chwilę przytrzymać by się nie zamknęły bylibyśmy ci wdzięczni - powiedziała jak najmilej kobieta.
- W porządku... - odpowiedziałam.

Para podeszła do stojącej obok kanapy i ją podnieśli, kierując się powoli w stronę drzwi, a ja pilnowałam by drzwi się nie zamknęły. Zaczęłam nucić swoją ulubioną piosenkę, ponieważ chwilę męczyli się z tą kanapą. Jednak po upływie kilku minut piosenka mi się "skończyła", a nie miałam zamiaru się nudzić. Postanowiłam zagadać.
- Niech mi państwo wybaczą ciekawość, ale dlaczego państwo wynoszą stąd swoje rzeczy? Jak mi się wydaje jesteście nowi w okolicy i od niedawna tu mieszkacie. - spytałam.
- To trochę długa i smutna historia. - opowiedziała kobieta.
W jej oczach wyraźnie było widać łzy. Poczułam się trochę nieswojo. Czy powinnam o to spytać? Czasem zdarza mi się powiedzieć za dużo, ale to o co teraz spytałam nie było chyba niczym złym. A przynajmniej w moim mniemaniu. Może jestem zbyt ciekawska. Lepiej chyba będzie zająć się drzwiami.

Para wyniosła sofę i jeszcze kilka innych większych mebli. Jak na moje oko musieli być małżeństwem. W końcu nosili obrączki, także wydaje mi się że dobrze myślę. Po skończeniu pomocy powiedzieli mi bym chwilę poczekała i oboje weszli na chwilę do domu. Chwilę później przyszła do mnie kobieta:
- Zadzwoniłam do twojej mamy, wie że jesteś u nas. Zostaniesz może na chwilę? Wypijemy może razem herbatę? - zwróciła się do mnie, stojąc w progu drzwi.
- Dobrze, nie mam nic przeciwko. - odpowiedziałam.
Weszłyśmy do kuchni. Pani Adams przygotowała obiecaną herbatę i przyniosła ciasto. Minęło mniej więcej pół godziny. Rozmawiało się nam bardzo miło. W pewnym momencie zauważyłam leżącą na blacie ramkę ze zdjęciem. Byli na niej państwo Adams i jeszcze jakaś dziewczynka, bardzo podobna do pani Adams. Kobieta zauważyła moje zaciekawienie zdjęciem.
- Susan. - powiedziała.
- Proszę? - spytałam zdezorientowana.
- To była Susan, moja córka. Niestety już nie żyje...
- Ergh... - zrobiło mi się trochę głupio. - Przepraszam.
- Nic się nie stało... - odpowiedziała kobieta.
- Tak mi przykro... - powiedziałaś, spuszczając wzrok.
- Eh... To moja wina. Przecież widziałam że coś się z nią dzieje. Widziała jakieś statuetki, słyszała głosy, których nikt inny nie słyszał, mówiła że ktoś chciał z nią zagrać w tę grę... - mówiła kobieta, a po jej policzkach spłynęły łzy.
- Jaką grę? - spytałam zaskoczona.
- Nie pamiętam tytułu. W każdym razie to była jedna z tych gier na Nintendo 64... Biedna moja córeczka. Mogłam umówić ją na wizytę u psychologa póki była jeszcze wśród nas. - zwierzała mi się, a ja nie wiedziałam dlaczego akurat mi to mówi. Chociaż w sumie się nawet domyślałam, po prostu chciała się komuś zwierzyć. Byłam w stanie zrozumieć, że strata kogoś bliskiego bardzo boli.
- Co się z nią stało? - spytałam.
- Popełniła samobójstwo... - szepnęła kobieta.
Następnie po dłuższej chwili milczenia przemówiła już normalnym głosem:
- Dobrze, w każdym razie dziękuję ci za pomoc. Mamy kilka niepotrzebnych nam rzeczy. Wracaj już do domu, mój mąż zaniósł tam dla ciebie mały podarek.
- Dziękuję, ale naprawdę nie trzeba. - zrobiło mi się miło z powodu niespodziewanego prezentu.
- Nam się to i tak nie przyda, a twój tata mówił, że uwielbiasz grać w gry. No, na ciebie już chyba pora. - powiedziała kobieta, próbując powstrzymać łzy, a ja ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych.

- Jestem, mamo! - krzyknęłam, przekraczając próg drzwi wejściowych.
- Witaj, skarbie! - odpowiedziała mama - W twoim pokoju czeka prezent od państwa Adams.
- Ach tak, tak. - powiedziałam.
- Eh, to smutne co ich spotkało... Podziękowałaś im chociaż za ten prezent?
- Tak, oczywiście. To ja już może... Em... - powiedziałam wymijająco i poszłam w stronę swojego pokoju.
Na moim biurku leżał karton. Podeszłam do niego i chwyciłam w ręce. Był dość ciężki. Otworzyłam karton, a jego zawartość sprawiła, że prawie upadłam na podłogę. Usiadłam na łóżku i zaczęłam wyciągać rzeczy z kartonu. Było tam Nintendo 64! A oprócz samej konsoli znajdował się tam też pad, kilka kartridży z grami i całe okablowanie potrzebne do uruchomienia konsoli. Jak najszybciej chwyciłam to wszystko w ręce i zaczęłam podpinać sprzęt. Byłam taka podekscytowana! W moje posiadanie trafił taki świetny sprzęt! Tak się cieszyłam, że w końcu zagram w jakiś klasyk na czymś innym niż emulator! Byłam bardzo z tego powodu zadowolona, ale w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że to przez tę konsolę zginęła ta cała Susan. Co jeśli mnie czeka ten sam los? Jednak szybko rozwiałam obawy, mimo wszystko za bardzo cieszyłam się prezentem.

Udało mi się podpiąć konsolę do swojego telewizora. Miałam kilka gier do wyboru, ale moją szczególną uwagę przykuł kartridż z "Majora's Mask". Jakieś dwa dni temu pobrałam na swój laptop tę samą grę na emulator. Postanowiłam zagrać w nią jako pierwszą, ponieważ mi się spodobała. Gra chodziła bez żadnych zarzutów. Minęło kilka dni, a ja zagrałam już w każdy tytuł, który był w pudle. Grałam teraz w "Majora's Mask" gdy nagle konsola zaczęła wydawać dziwne dźwięki. Brzmiały jak pisk. Odgłosy następowały jeden po drugim w tym samym odstępie czasowym. Lekko zaniepokojona tym faktem zbliżyłam się do konsoli i próbowałam coś zrobić z tym problemem na kilka sposobów. Włączyłam i wyłączyłam sprzęt, ale na marne. Nawet wyłączona konsola wydawała ten niepokojący dźwięk. Przecierałam też ją z kurzu, myśląc, że się przegrzała, ale to również nie usunęło problemu. Lekko podirytowana tym wszystkim pomyślałam, że dano mi zepsuty sprzęt. Jednak odrzuciłam tę myśl. Przyłożyłam ucho do konsoli. Dźwięki bardzo mnie niepokoiły.
- Co się z tobą dzieje? - spytałam po cichu.
Konsola zaczęła wydawać cichsze odgłosy, ale wciąż było je wyraźnie słychać..
- Ej, no weź! - powiedziałam zawiedziona - Proszę cię, chciałam pograć w te słynne gry, a ty mi tu teraz szalejesz.
Konsola ucichła - tak jakby słuchała i rozumiała co do niej mówię. Odczekałam tak dla pewności chwilę, a potem się odezwałam się z uśmiechem,  kładąc rękę na konsoli:
- Dzięki.
Następnie zaczęłam grać. To całe wydarzenie było takie dziwne.

Minęło kilka dni. Postanowiłam na chwilę przestać używać konsolę. Nie chciałam jej zepsuć. Po upływie tych kilku dni znowu włączyłam konsolę. Po prostu nie mogłam wytrzymać, a ponieważ nie działo się z nią nic niepokojącego, to dlaczego by nie?  Jednak i tym razem zaczęła wydawać niepokojące odgłosy. W końcu znowu przyłożyłam ucho do konsoli, tak jak ostatnio. Nasłuchiwałam chwilę, a po chwili "pikanie" nasiliło się i było coraz szybsze oraz częstsze. Usłyszałam jakiś dziwny odgłos, ale tym razem z telewizora. Odwróciłam głowę w jego stronę. Obraz na nim zaczął falować. Fale "wypływały" ze środka ekranu, a ja, nie wiedząc co z tym zrobić tylko się przypatrywałam. Zbliżyłam głowę do szklanej powierzchni. Nagle z telewizora wyłoniła się ręka i chwyciła mnie za ramię, ciągnąc w swoją stronę. Próbowałam się oprzeć, ale ten ktoś był silniejszy i udało mu się wciągnąć mnie do urządzenia. Tak zwana "czwarta ściana" została zniszczona. Dosłownie. Przeleciałam przez ekran tak, jakby był niematerialny. A dopiero wczoraj czyściłam go z kurzu.
Będąc już po drugiej stronie,  wpadłam w czarną przestrzeń. Dookoła mnie lewitowały zielone liczby. Większość z nich była poukładana w pionowe kolumny, ale były też takie,  które swobodnie latały poza układem. Właśnie zauważyłam, że właściciel ręki zniknął. Po prostu zostawił mnie w tym bezkresie liczb... Całkiem samą! Ale mimo wszystko ta przestrzeń wyglądała niesamowicie. Zachwycałam się tym całym otoczeniem gdy nagle spostrzegłam, że leci na mnie jedna z tych ogromnych liczb! Próbowałam się jakoś przesunąć. Wyglądało to trochę jakbym chciała pływać. Mimo mojego wysiłku, nie udało mi się dużo przesunąć. Uderzyłam twarzą o chyba niezbyt przyjaźnie do mnie nastawione "1". W efekcie rozcięłam sobie policzek na ostrej krawędzi liczby. Zawyłam z bólu i chwyciłam się za ranę. Była w miarę płytka, lecz i tak lała się z niej krew. Zaraz po tym coś błysnęło przed moimi oczami, tak jakby bezkres się kończył. Zbliżałam się do niebieskawego światła. Byłam coraz bliżej i bliżej...

Przeleciałam przez promienie światła, a ciepły podmuch obijał się o moją twarz. Niezbyt wprawdzie wiedziałam skąd ten wiatr, ale na chwilę obecną bardziej się przejmowałam tym czy przeżyję upadek. Moje oczy powoli przyzwyczajały się do światła dziennego, którego pochodzenia również nie znałam. Nie miałam pojęcia co się ze mną stało i gdzie jestem. Już miałam rozbić się o ziemię gdy w jakiś magiczny sposób delikatnie wylądowałam na chodniku. Coś nie pozwalało zderzyć mi się z ziemią. Otworzyłam oczy. Znajdowałam się teraz w jakimś mieście. Wokół chodziło mnóstwo ludzi z dziwnymi uszami. Rozejrzałam się po okolicy. To było jakieś miasto, dziwnie znajome w dodatku. Obróciłam głowę za siebie. Ta wielka wieża z zegarem... Skądś ją kojarzyłam...
- Clock Town? - szepnęłam zdumiona.
Nagle usłyszałam śmiech za swoimi plecami. Obróciłam się. Na ziemię padał wielki cień. Zaskoczona spojrzałam w górę. Na niebie wisiało pole tekstowe z napisem "You've met with a terrible fate, haven't you?". Serce zaczęło mi mocniej bić.
- Kim jesteś? - zapytałam.

Pole tekstowe zniknęło. Przede mną zmaterializowała się jakaś postać. Z ubioru przypominała mi Linka. Pewien szczegół przyciągnął całe moje zainteresowanie. Nieznajomy miał na sobie maskę Majory.
- Witaj. - powiedział krótko.
- Emmmm... Cześć? - odpowiedziałam niepewnie.
Nieznajomy zaśmiał się w odpowiedzi.
- Może mnie będziesz kojarzyć, może nie. Tymczasowo niezbyt mnie to obchodzi. - zaczął - Zastanawiasz się pewnie co tu robisz, prawda?
- No w sumie dobrze by było wiedzieć. - odpowiedziałaś.
- Chciałbym z tobą zagrać w grę, sprawdzić cię. Zaciekawiłaś mnie...
- Co masz na myśli mówiąc że "zaciekawiłam cię"? - spytałam,
- Zobaczysz - odpowiedział i zaczął się śmiać.
- Dlaczego się śmiejesz? - spytałam,
- Moja droga, tyle zabawy cię czeka... - odpowiedział lekko rozbawiony.
- Zabawa? Jaka zabawa?
Nieznajomy nagle zamilkł. Chyba zauważył moją ranę na policzku. Zbliżył się do mnie i chwycił za podbródek. Wpatrywał się w moją ranę.
- Zostawię dla ciebie apteczkę w Trading Post - powiedział i zniknął tak samo szybko jak się pojawił. Chwilę później zza moich pleców wyleciała wróżka, to chyba była Tatl. W każdym razie - miała dawać mi wskazówki w razie problemów i miała być moim łącznikiem z nieznajomym. Tak mi przynajmniej powiedziała. Zostałam sama z Tatl. Jeszcze raz rozejrzałam się dokładnie. Rzeczywiście, wszystko przypominało tu "Majora's Mask". Zauważyłam, że mam na sobie zielone ubrania i buty, podobne do tych jakie nosi Link. Zawsze mnie fascynował cosplay, ale nigdy nie sądziłam, że kiedyś się za niego wezmę.
"A to ciekawe, czy ja dosłownie mam grać?" - pomyślałam.
Spojrzałam błagalnie na Tatl.
- Woodfall Temple. - powiedziała krótko.
- Czekaj, ja mam iść do Woodfall Temple? - spytałam.
Wróżka skinęła "głową". Postanowiłam więc się tam udać, ale najpierw, poszłam odebrać swoją apteczkę. W końcu jak mi ją dał, to mogę z niej skorzystać. Po opatrzeniu ran wyruszyłam w drogę.

Grało mi się bardzo dobrze. Świetnie sobie radziłam podczas walk z bossami i mniejszymi przeciwnikami. Miałam już dość dużo masek i Rupii. Z głównych masek brakowało mi jeszcze tylko maski Zora. Miałam już się udać do Great Bay Coast gdy stało się coś, co zwróciło moją uwagę. Coś się zaczęło dziać z niebem. Gdzieniegdzie było widać pęknięcia formujące prawie regularne kształty. Od czasu do czasu było można usłyszeć krzyki. Spojrzałam pytająco na Tatl, ale ta nie zwracała na mnie uwagi.
- Heloł? Tatl? - spytałam - Co się dzieje?
Nie uzyskałam odpowiedzi. Wróżka nawet się nie ruszała, po prostu zawisła nieruchomo w powietrzu.
- Ey! Latajło! - krzyknęłam do Tatl - Co się tu dzieje?
Tatl nie odpowiedziała, nadal się nie ruszała.
- Weź to napraw, bo ja nie zamierzam grać w zbugowaną grę. - zażądałam.
- To pewnie znowu ten... ktoś... - burknęłam - Ej, Tatl! Gdzie on jest?
Wróżka nie odpowiedziała. Nadal "miała laga".
Poczekałam chwilę cały czas, zadając jedno i to samo pytanie. W końcu, zdenerwowana, chwyciłam wróżkę w ręce i lekko nią potrząsnęłam. Tatl nagle oprzytomniała.
- Wieża zegarowa. - tylko tyle powiedziała i gdzieś odleciała.
- Czemu on nie może tutaj przyjść? - spytałam samej siebie.
Z lekkimi obawami poszłam na wyznaczone miejsce. Przeszłam przez drzwi wieży zegarowej i zauważyłam Nieznajomego.
- Co się znowu stało? - spytałam obojętnie.
- Co? - odpowiedział.
- No nie wiem? Chyba po to mi tu kazałeś przyjść?
- Ta sprawa dotyczy ciebie.
- Jaka sprawa?
- Jest pewien problem.
- Jaki problem? - spytałaś.
- Słuchaj, chciałbym ci to wszystko jakoś logicznie wytłumaczyć, ale po prostu nie jestem w stanie. - zaczął - Muszę ci to niestety wyjaśnić tylko ogólnikowo.
- No dobra, dobra... Mów.
- A więc... To wszystko się rozpada. Ten cały świat - on niszczeje...
- Co?! - zapytałam mocno zaniepokojona.
- Nie przerywaj, proszę! - zwrócił mi uwagę - Dobra... Cały świat gry się niszczy, to przez twoją obecność. Tak bardzo w skrócie mówiąc - twoja obecność nie jest niczym dobrym dla gry. Muszę coś z tobą zrobić...
- Jak to się niszczy?
- Po prostu... Jesteś tutaj jakby, hmmm... Wirusem! Lub coś w tym stylu... Jeszcze nie było by tak źle gdyby nie to, że przebywasz tu zbyt długo... - mówił.
- Czemu mi tego lepiej nie wytłumaczysz?
- Nie mam tyle czasu... - odpowiedział wyraźnie zaniepokojony - Na mnie już pora...
Wypowiedział te słowa i zniknął.
Milczałam, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą był Nieznajomy. "Ehh... No i co ja mam zrobić?" - pomyślałam.


Ponownie ruszyłam w drogę do Great Bay Coast by dokończyć misję fabularną. Chwilowo nie miałam lepszego pomysłu co z sobą zrobić. Po drodze obserwowałam otoczenie. Przez te kilka chwil zmieniło się parę rzeczy. Na niebie było dużo więcej pęknięć. Oprócz tego, niektóre części świata zaczęły znikać - drzewa, które jeszcze przed chwilą mijałam teraz już nie istniały. W niektórych miejscach tekstury traciły kolory oraz jakość, zamieniały się miejscami albo całkowicie ich brakowało. Pojawiało się coraz więcej przeciwników i byli bardziej wytrzymali. Przyjazna muzyka w tle zaczęła grać od tyłu i doszły do niej odgłosy przypominające odgłosy burzy. I te krzyki, które nie ustawały. Stawały się nawet coraz głośniejsze.

"No ale co ja mam z tym zrobić?" - rozmyślałam.
Zauważyłam brak Tatl. Próbowałam ją jakoś przywołać, lecz na marne. Wróżki nadal nie było.
"No i gdzie jesteś?" - pytałam sama siebie.
Przywołałam Eponę, a następnie wsiadłam na jej grzbiet. Ale nawet Epona wydawała się nieswoja. Pomimo moich głośnych rozkazów koń nie chciał ruszyć.
- Epona, proszę, ruszaj! - powiedziałam do niej miłym głosem - Mam ciężki dzień, więc proszę nie wnerwiaj mnie! Dzisiaj dowiedziałam się, że "jestem wirusem", mam w planach zrobić kilka ciężkich questów, od nie wiadomo ilu dni noszę na sobie niewygodne zielone ciuchym, a poza tym ta czapka cały czas spada mi na oczy! Także proszę cię!
Koń chciał spojrzeć na mnie, co przychodziło mu z trudem. Wiadomo - szyi sobie nie wykręci, ale kątem oka mnie obserwował. W jego oczach zauważyłam troskę, jakby się czymś martwił. Po chwili odwrócił głowę i ruszył przed siebie. Jechałam spokojnie, gdy nagle podłoże pękło, a ja wpadłam w powstałą dziurę. Na moje nieszczęście musiałam się znowu obić o coś, w skutek czego zostałam lekko przygłuszona. Epona "przestała istnieć" - rozpadła się na kilkadziesiąt pikseli, które powoli się zmniejszały. Piksele w końcu znikły, a ja zostałam sama w czarnej pustce.
"To był mój koń..." - pomyślałam i zrobiłam poważną minę. Poczułam się lekko dotknięta.
 Jak się spodziewałam, w końcu wylądowałam gdzieś w tej pustce na jakiejś podłodze. Podłoga była zimna i gładka. Powróciły również zielone liczby. Tym razem towarzyszyło im ciche buczenie. Cała przestrzeń (bo nie dało się tego nazwać pomieszczeniem) była ogromna, a wypełniające ją powietrze lodowate. Zaczęłam trząść się z zimna i postanowiłam czekać. Czekać... Ale na co tak konkretnie? Sama nie wiedziałam. Chciałam by to było cokolwiek, byle nie to męczące buczenie. Moja prośba została spełniona, coś się stało. Usłyszałam kroki, a następnie poczułam na swoich oczach dłonie. Ktoś zasłonił mi pole widzenia.
- Gotowa na małe przedstawienie...? - spytał cicho głos, a jego ciepły oddech poczułam na swojej szyi.
To nie mógł być Nieznajomy, to nie był jego głos. Ale nie miałam pomysłu kim może być kolejna anonimowa postać. Wydawało mi się, że jest tu tylko Nieznajomy.
Mocno nadepnęłam mu na stopę i następnie próbowałam uderzyć go łokciem w brzuch. On jednak jakby przewidział co chciałam zrobić i w ostatniej chwili złapał mnie za łokieć i wykręcił rękę.
- Sprytna... - powiedział, śmiejąc się.
- Zaczynamy! - krzyknął, a następnie odepchnął mnie od siebie.
Chwycił mnie za ramiona i zakręcił. Podłoga zniknęła, a ja unosiłam się w powietrzu. Liczby zniknęły, a buczenie ustąpiło odgłosowi tykającego zegara. Przede mną pojawiła się kolorowa plama. Z niej zaczął wyłaniać się lekko zamazany obraz. Z każdą sekundą obraz stawał się coraz ostrzejszy. Zaczął się poruszać. Wydawało mi się, że to "przedstawienie" będzie filmem, ale nie wiedziałam o czym. Na samym początku przedstawiono jak Nintendo 64 wchodziło na rynek, zaraz potem premiera "Majora's Mask". Wtedy na "ekranie" pojawił się zegar. Czas widocznie przyśpieszył. Było widać teraz ręce. Większe dłonie przekazywały jakieś pudło mniejszym. Domyślałam się zawartości. Słyszalny był śmiech radości i delikatne szepty, które przypominały brzmieniem słowo "Dziękuję". Bacznie przyglądałam się. Miałam do tego jakieś dziwne przeczucia.
Po tej scenie nastąpiło szybkie przejście. Z mną były słyszalne odgłosy. Obróciłam się i zobaczyłam kolejne pole z obrazem. Tamto znikło. Na podłodze siedział chłopiec o blond włosach. Podpinał coś do telewizora, a na podłodze leżał pad. Pad od Nintendo 64. Kolejne przejście i kolejny obrót. Tym razem widziałam jak ten sam chłopiec gra. Od razu poznałam, że to było "Majora's Mask". Obraz pękł, a ja zostałam obrócona w bok. Znowu go ujrzałam. Tym razem odganiał się od jakichś trzech innych chłopaków. Wyglądało to jakby ten blondyn był prześladowany przez ich trójkę. Ale za co? Wleciałam w obraz. Albo to obraz wleciał we mnie. To mało ważne. Widziałam go leżącego na łóżku, był smutny. W końcu z niego wstał i podszedł do konsoli. Włączył ją i zaczął grać. Teraz wokół mnie pojawiło się mnóstwo obrazów przedstawiających jak tamci dręczą tego chłopca. Na następnym obrazie ten sam chłopak wychodził z domu. Stał teraz na moście. Do niego podeszli dręczyciele. Jeden z nich położył mu rękę na ramieniu. Teraz obraz się rozmazał, a w jego miejscu pojawił się kolejny. Usłyszałam głośny krzyk. Na obrazie, blondyn został związany a następnie wrzucony do jeziora, na którym był zbudowany most. "Kamera" zrobiła zbliżenie na jego oko. Tam pojawił się obraz tonącego blondyna. Próbował się rozwiązać, ale brakowało mu już sił. Przymknął oczy. Przede mną ukazało się bardzo ostre i jasne światło, a zaraz po nim z powrotem ciemność. Słyszalne było teraz delikatne brzmienie fletu... A przed moją twarzą pojawił się obraz Nieznajomego. Chwycił ręką za maskę i zaczął ją powoli zdejmować po raz pierwszy w mojej obecności. Gdy ją zdjął doznałam szoku. Za maską kryła się twarz tego samego chłopca, którego tonący wizerunek przed chwilą widziałam. Jednak jego twarz wyglądała trochę inaczej. Jego oczy były czarne z czerwonymi tęczówkami. Ciekła z nich krew. Nieznajomy zaśmiał się psychicznie. Czerń zaczęła mieszać się z czerwienią, a wokół mnie było mnóstwo powieszonych ciał. Było tam mnóstwo osób. Jego prześladowcy również.

"Mogłam się spodziewać." - pomyślałam, unosząc brew.

Nie miałam pewności czy to na pewno był Nieznajomy. Nigdy wcześniej nie widziałam jego twarzy. Spojrzałam na postać przede mną.
- Nie jesteś Nieznajomym! - krzyknęłam pewna.
Postać zaśmiała się psychicznie i uśmiechnęła się szeroko. Następnie rzucił się na mnie, a ja bezwładnie opadłam na podłogę, tak jakbym zemdlała. Chociaż nie byłam pewna czy zemdlałam. Dużo rzeczy było dla mnie niewiadome i bez odpowiedzi odkąd trafiłam do gry. W końcu przebudziłam się. Otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą jakąś dziwną szarawą postać. Za nią stał Nieznajomy.
- Mam nadzieję, że podobało ci się. - powiedział z uśmiechem ten pierwszy.
- Mogło być lepiej. - powiedziałam jak najbardziej denerwującym tonem.
Nieznajomy spuścił wzrok.
- Hm. - mruknął jego towarzysz - Niezbyt mnie obchodzi twoja opinia. I tak zaraz zgi...
- Nieznajomy! Wytłumacz mi to!  - przerwałam szaremu.
- Ha ha! Po co on ma ci opowiadać dwa razy tą samą bajkę? - zakpił szary.
- Kim ty w ogóle jesteś?! - spytałam.
- Dark Link, do usług. - lekko się skłonił.
- Po co mi chciałeś TO pokazać?
- Byś poznała prawdę. - mówił spokojnie, ale chwilę potem zaczął krzyczeć - Byś poznała prawdę o tym kimś kogo nazywasz Nieznajomym! O kimś, kto tak naprawdę się nazywa Ben Drowned!
Ta odpowiedź mnie zaskoczyła.
- Kłamiesz! - powiedziałam pewna siebie.
- To niestety prawda. - powiedział z udawanym przejęciem.

(Tak, wiem że tutaj jest Link a nie Ben)
Odwrócił się do Bena, który już od dłuższej chwili wpatrywał się w podłogę i złapał go za ramię. Chwycił w dłoń kawałek maski, a następnie zdarł mu ją z twarzy.  Rzucił ją pod moje nogi. Zobaczyłam jego twarz na żywo. Wyglądał tak samo jak postać z "filmu". Jednak zamiast psychopatycznego uśmiechu malował się na niej smutek.
- Nadal nie wierzysz!? - krzyknął zły - To jest twój "Nieznajomy"!
Odepchnął go od siebie i skierował się w moją stronę. Tymczasem podniosłam maskę i zaczęłam się jej uważnie przyglądać. Dark Link był już przy mnie. Był bardzo blisko, za blisko. Chwycił mnie za gardło i powiedział groźnym, a jednocześnie spokojnym tonem prosto do mojego ucha:
- Zapraszamy tutaj ludzi tylko po to by się nimi pobawić, a następnie zabić. Dlatego tu jesteś. Ben złamał zasady. Nie spełnił swojej powinności dlatego ja to zrobię...
Następnie zaczął mnie dusić. Jego uścisk był bardzo mocny, a w jego oczach pojawił się szaleńczy blask. Kątem oka widziałam Bena. Stał i trzymał się rękami za głowę. Już opadałam całkowicie z sił gdy nagle usłyszałam głos Bena:
- Zostaw ją!
Dark Link puścił mnie na chwilę, a ja upadłam na podłogę, próbując złapać oddech. Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem. Chciałam go podciąć, lecz ten to zauważył i stanął mi na stopie. Czułam ból jakby miażdżył mi kości.
Ben i Dark Link zaczęli się bić. Ja tymczasem uspokajałam oddech. Trzymając się za gardło, próbowałam jakoś to wszystko poukładać. Nie wiedziałam jak pozbierać te wszystkie myśli w logiczną całość, jak to wytłumaczyć. Uświadomiłam sobie, że byłam tylko zabawką, że i tak od samego początku miano mnie zabić. Ale... Dlaczego tego nie zrobiono? Dlaczego Ben tego nie zrobił...? Mogłabym tak jeszcze myśleć gdyby nie to, że o uszy obił mi się krzyk. Podniosłam wzrok i zauważyłam jak Dark Link leży na Benie i trzyma przy jego szyi nóż.
- Chyba nie chcesz bym cię zabił? Kto jej wtedy pomoże, BOHATERZE!? - mówił z dużą ilością ironii.
Wiedziałam, że mimo wszystko muszę mu pomóc. Za mną leżała tarcza i miecz. Pobiegłam po nie, a następnie rzuciłam tarczą w Dark Linka, ostatecznie go ogłuszając. Złapał się za głowę, a Ben go podciął, przez co upadł na podłogę. Ben szybko się pozbierał i pobiegł do mnie, po czym chwycił mnie za rękę, a lewą (bo ta była wolna) nakreślił w powietrzu okrąg. Przed nami znajdował się portal.
- Co ty...? - spytałam przerażona.
- Wchodź! Szybko! - powiedział, a następnie wrzucił mnie do środka.
Dark Link wstał i rzucił swój nóż w stronę Bena. Zostawiłam to dla siebie. Nóż wbił się Benowi w ramię, a ja straciłam z nim kontakt, ponieważ byłam już w portalu i leciałam w dół.

Oślepiło mnie bardzo jasne światło. Upadłam na coś miękkiego. Tak, to było na pewno moje łóżko. Rozejrzałam się. Znajdowałam się teraz w swoim pokoju. Zezłoszczona i lekko spanikowana pod wpływem emocji chwyciłam konsolę i rzuciłam na podłogę. Zaczęłam ją deptać. Resztki, które zostały po sprzęcie spakowałam do worka. Wylądowały też tam wszystkie kartridże, które dostała, z konsolą. Wymknęłam się z domu i wyrzuciłam worek do kontenera. Gdy wróciłam, zauważyłam coś niepokojącego na swoim laptopie. Tapeta, którą wcześniej ustawiłam zmieniła się na czarne tło. Wszystkie ikony się spikselizowały. Pomyślałam, że to musi być wirus. Weszłam w pobrane pliki i ujrzałam plik zatytułowany "BEN.DROWNED". Zaniepokojona próbowałam go usunąć, ale nie byłam w stanie. Wkrótce otworzył się tak sam z siebie Cleverbot. Dostałam od niego wiadomość:

"Wiesz dlaczego to zrobiłem? Dlaczego cię uratowałem? Zrozumiałem swój błąd i chciałem cię usunąć osobiście. Jesteś bardzo nieczuła. Nie będę pisał dużo - szkoda mi czasu. Wiedz tylko tyle, że pomogę ci zejść TAM na dół."
Przestraszona zrzuciłam laptop na podłogę. Od tej pory Ben wziął sobie mnie za cel.
Kilka miesięcy później popełniłam samobójstwo.