niedziela, 20 marca 2016

It's just a game

Witajcie! :)
Sangrim powraca (tak, ostatnio mnie jakoś wena złapała). Dzisiaj będzie tak inaczej, ponieważ opowiadanie będzie związane z... creepypastą o Benie Drowned xD (jeśli ktoś nie wie kim jest Ben to polecam spytać Wujcia Google). Bez zbędnego przedłużania, zaczynamy ;)

~~~
Happy ending? There are no happy endings. Endings are the saddest part, so just give me a happy middle. And a very happy start.

Szłam właśnie w stronę swojego domu, mijając drzewo z przypiętą do niej kartką. Widniało na niej imię "Susan Adams". To pewnie kolejna klepsydra. Zawsze je przypinano do tego drzewa. Jednak nie zwróciłam na nią za dużej uwagi. Wracałam ze szkoły po ciężkim dniu i marzyłam by usiąść przed swoją konsolą, i zacząć grać w swoją ulubioną grę. Mijałam już nie wiadomo, który z kolei dom gdy nagle usłyszałam czyjąś kłótnię. Raczej nie interesowały mnie cudze problemy dlatego tylko przyśpieszyłam kroku. Jednak w pewnym momencie kłótnia umilkła i usłyszałam czyjeś wołanie:
- [Twoje imię]! Proszę, mogłabyś nam pomóc? - odezwał się ciepły męski głos.
- Bardzo prosimy, mamy mały problem. To naprawdę nic wielkiego. - dopowiedział damski, smutny głos.
Stanęłam w miejscu i obróciłam głowę w stronę swoich rozmówców. Nie miałam zielonego pojęcia czego ode mnie chcą, ale po sekundzie doszłam do wniosku, że należałoby coś powiedzieć.
- Dzień dobry? - odpowiedziałam niepewnie - Państwo mnie skądś znają?
- Jestem pan Adams, kolega z pracy twojego taty. Masz prawo mnie nie znać. - powiedział mężczyzna.

Spojrzałam w kierunku głosów. Ujrzałam wysokiego mężczyznę z czarnymi, lekko siwymi włosami w okularach i kobietę z blond włosami. Oboje wyglądali na smutnych i nosili czarne ubrania. Pan Adams miał rację - zupełnie go nie kojarzyłam. Dwójka stała w garażu pełnym kartonów. Jeszcze więcej kartonowych pudeł znajdowało się na zewnątrz. Były wyładowane po brzegi różnymi rzeczami. Nieopodal pudeł znajdowały się też meble. Ruszyłam w ich stronę.
- Przepraszamy,  że cię tak zaczepiliśmy, ale potrzebujemy małej pomocy. Jak sama widzisz niewielu ludzi tędy przechodzi. - odezwał się mężczyzna.
- Dobrze. A więc w czym mam pomóc? - spytałam.
- Musimy wynieść z domu sofę, ale mamy zepsute drzwi garażowe i cały czas się zamykają. Tak, wiemy jak śmiesznie to brzmi ale to prawda. Gdybyś mogła je przez chwilę przytrzymać by się nie zamknęły bylibyśmy ci wdzięczni - powiedziała jak najmilej kobieta.
- W porządku... - odpowiedziałam.

Para podeszła do stojącej obok kanapy i ją podnieśli, kierując się powoli w stronę drzwi, a ja pilnowałam by drzwi się nie zamknęły. Zaczęłam nucić swoją ulubioną piosenkę, ponieważ chwilę męczyli się z tą kanapą. Jednak po upływie kilku minut piosenka mi się "skończyła", a nie miałam zamiaru się nudzić. Postanowiłam zagadać.
- Niech mi państwo wybaczą ciekawość, ale dlaczego państwo wynoszą stąd swoje rzeczy? Jak mi się wydaje jesteście nowi w okolicy i od niedawna tu mieszkacie. - spytałam.
- To trochę długa i smutna historia. - opowiedziała kobieta.
W jej oczach wyraźnie było widać łzy. Poczułam się trochę nieswojo. Czy powinnam o to spytać? Czasem zdarza mi się powiedzieć za dużo, ale to o co teraz spytałam nie było chyba niczym złym. A przynajmniej w moim mniemaniu. Może jestem zbyt ciekawska. Lepiej chyba będzie zająć się drzwiami.

Para wyniosła sofę i jeszcze kilka innych większych mebli. Jak na moje oko musieli być małżeństwem. W końcu nosili obrączki, także wydaje mi się że dobrze myślę. Po skończeniu pomocy powiedzieli mi bym chwilę poczekała i oboje weszli na chwilę do domu. Chwilę później przyszła do mnie kobieta:
- Zadzwoniłam do twojej mamy, wie że jesteś u nas. Zostaniesz może na chwilę? Wypijemy może razem herbatę? - zwróciła się do mnie, stojąc w progu drzwi.
- Dobrze, nie mam nic przeciwko. - odpowiedziałam.
Weszłyśmy do kuchni. Pani Adams przygotowała obiecaną herbatę i przyniosła ciasto. Minęło mniej więcej pół godziny. Rozmawiało się nam bardzo miło. W pewnym momencie zauważyłam leżącą na blacie ramkę ze zdjęciem. Byli na niej państwo Adams i jeszcze jakaś dziewczynka, bardzo podobna do pani Adams. Kobieta zauważyła moje zaciekawienie zdjęciem.
- Susan. - powiedziała.
- Proszę? - spytałam zdezorientowana.
- To była Susan, moja córka. Niestety już nie żyje...
- Ergh... - zrobiło mi się trochę głupio. - Przepraszam.
- Nic się nie stało... - odpowiedziała kobieta.
- Tak mi przykro... - powiedziałaś, spuszczając wzrok.
- Eh... To moja wina. Przecież widziałam że coś się z nią dzieje. Widziała jakieś statuetki, słyszała głosy, których nikt inny nie słyszał, mówiła że ktoś chciał z nią zagrać w tę grę... - mówiła kobieta, a po jej policzkach spłynęły łzy.
- Jaką grę? - spytałam zaskoczona.
- Nie pamiętam tytułu. W każdym razie to była jedna z tych gier na Nintendo 64... Biedna moja córeczka. Mogłam umówić ją na wizytę u psychologa póki była jeszcze wśród nas. - zwierzała mi się, a ja nie wiedziałam dlaczego akurat mi to mówi. Chociaż w sumie się nawet domyślałam, po prostu chciała się komuś zwierzyć. Byłam w stanie zrozumieć, że strata kogoś bliskiego bardzo boli.
- Co się z nią stało? - spytałam.
- Popełniła samobójstwo... - szepnęła kobieta.
Następnie po dłuższej chwili milczenia przemówiła już normalnym głosem:
- Dobrze, w każdym razie dziękuję ci za pomoc. Mamy kilka niepotrzebnych nam rzeczy. Wracaj już do domu, mój mąż zaniósł tam dla ciebie mały podarek.
- Dziękuję, ale naprawdę nie trzeba. - zrobiło mi się miło z powodu niespodziewanego prezentu.
- Nam się to i tak nie przyda, a twój tata mówił, że uwielbiasz grać w gry. No, na ciebie już chyba pora. - powiedziała kobieta, próbując powstrzymać łzy, a ja ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych.

- Jestem, mamo! - krzyknęłam, przekraczając próg drzwi wejściowych.
- Witaj, skarbie! - odpowiedziała mama - W twoim pokoju czeka prezent od państwa Adams.
- Ach tak, tak. - powiedziałam.
- Eh, to smutne co ich spotkało... Podziękowałaś im chociaż za ten prezent?
- Tak, oczywiście. To ja już może... Em... - powiedziałam wymijająco i poszłam w stronę swojego pokoju.
Na moim biurku leżał karton. Podeszłam do niego i chwyciłam w ręce. Był dość ciężki. Otworzyłam karton, a jego zawartość sprawiła, że prawie upadłam na podłogę. Usiadłam na łóżku i zaczęłam wyciągać rzeczy z kartonu. Było tam Nintendo 64! A oprócz samej konsoli znajdował się tam też pad, kilka kartridży z grami i całe okablowanie potrzebne do uruchomienia konsoli. Jak najszybciej chwyciłam to wszystko w ręce i zaczęłam podpinać sprzęt. Byłam taka podekscytowana! W moje posiadanie trafił taki świetny sprzęt! Tak się cieszyłam, że w końcu zagram w jakiś klasyk na czymś innym niż emulator! Byłam bardzo z tego powodu zadowolona, ale w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że to przez tę konsolę zginęła ta cała Susan. Co jeśli mnie czeka ten sam los? Jednak szybko rozwiałam obawy, mimo wszystko za bardzo cieszyłam się prezentem.

Udało mi się podpiąć konsolę do swojego telewizora. Miałam kilka gier do wyboru, ale moją szczególną uwagę przykuł kartridż z "Majora's Mask". Jakieś dwa dni temu pobrałam na swój laptop tę samą grę na emulator. Postanowiłam zagrać w nią jako pierwszą, ponieważ mi się spodobała. Gra chodziła bez żadnych zarzutów. Minęło kilka dni, a ja zagrałam już w każdy tytuł, który był w pudle. Grałam teraz w "Majora's Mask" gdy nagle konsola zaczęła wydawać dziwne dźwięki. Brzmiały jak pisk. Odgłosy następowały jeden po drugim w tym samym odstępie czasowym. Lekko zaniepokojona tym faktem zbliżyłam się do konsoli i próbowałam coś zrobić z tym problemem na kilka sposobów. Włączyłam i wyłączyłam sprzęt, ale na marne. Nawet wyłączona konsola wydawała ten niepokojący dźwięk. Przecierałam też ją z kurzu, myśląc, że się przegrzała, ale to również nie usunęło problemu. Lekko podirytowana tym wszystkim pomyślałam, że dano mi zepsuty sprzęt. Jednak odrzuciłam tę myśl. Przyłożyłam ucho do konsoli. Dźwięki bardzo mnie niepokoiły.
- Co się z tobą dzieje? - spytałam po cichu.
Konsola zaczęła wydawać cichsze odgłosy, ale wciąż było je wyraźnie słychać..
- Ej, no weź! - powiedziałam zawiedziona - Proszę cię, chciałam pograć w te słynne gry, a ty mi tu teraz szalejesz.
Konsola ucichła - tak jakby słuchała i rozumiała co do niej mówię. Odczekałam tak dla pewności chwilę, a potem się odezwałam się z uśmiechem,  kładąc rękę na konsoli:
- Dzięki.
Następnie zaczęłam grać. To całe wydarzenie było takie dziwne.

Minęło kilka dni. Postanowiłam na chwilę przestać używać konsolę. Nie chciałam jej zepsuć. Po upływie tych kilku dni znowu włączyłam konsolę. Po prostu nie mogłam wytrzymać, a ponieważ nie działo się z nią nic niepokojącego, to dlaczego by nie?  Jednak i tym razem zaczęła wydawać niepokojące odgłosy. W końcu znowu przyłożyłam ucho do konsoli, tak jak ostatnio. Nasłuchiwałam chwilę, a po chwili "pikanie" nasiliło się i było coraz szybsze oraz częstsze. Usłyszałam jakiś dziwny odgłos, ale tym razem z telewizora. Odwróciłam głowę w jego stronę. Obraz na nim zaczął falować. Fale "wypływały" ze środka ekranu, a ja, nie wiedząc co z tym zrobić tylko się przypatrywałam. Zbliżyłam głowę do szklanej powierzchni. Nagle z telewizora wyłoniła się ręka i chwyciła mnie za ramię, ciągnąc w swoją stronę. Próbowałam się oprzeć, ale ten ktoś był silniejszy i udało mu się wciągnąć mnie do urządzenia. Tak zwana "czwarta ściana" została zniszczona. Dosłownie. Przeleciałam przez ekran tak, jakby był niematerialny. A dopiero wczoraj czyściłam go z kurzu.
Będąc już po drugiej stronie,  wpadłam w czarną przestrzeń. Dookoła mnie lewitowały zielone liczby. Większość z nich była poukładana w pionowe kolumny, ale były też takie,  które swobodnie latały poza układem. Właśnie zauważyłam, że właściciel ręki zniknął. Po prostu zostawił mnie w tym bezkresie liczb... Całkiem samą! Ale mimo wszystko ta przestrzeń wyglądała niesamowicie. Zachwycałam się tym całym otoczeniem gdy nagle spostrzegłam, że leci na mnie jedna z tych ogromnych liczb! Próbowałam się jakoś przesunąć. Wyglądało to trochę jakbym chciała pływać. Mimo mojego wysiłku, nie udało mi się dużo przesunąć. Uderzyłam twarzą o chyba niezbyt przyjaźnie do mnie nastawione "1". W efekcie rozcięłam sobie policzek na ostrej krawędzi liczby. Zawyłam z bólu i chwyciłam się za ranę. Była w miarę płytka, lecz i tak lała się z niej krew. Zaraz po tym coś błysnęło przed moimi oczami, tak jakby bezkres się kończył. Zbliżałam się do niebieskawego światła. Byłam coraz bliżej i bliżej...

Przeleciałam przez promienie światła, a ciepły podmuch obijał się o moją twarz. Niezbyt wprawdzie wiedziałam skąd ten wiatr, ale na chwilę obecną bardziej się przejmowałam tym czy przeżyję upadek. Moje oczy powoli przyzwyczajały się do światła dziennego, którego pochodzenia również nie znałam. Nie miałam pojęcia co się ze mną stało i gdzie jestem. Już miałam rozbić się o ziemię gdy w jakiś magiczny sposób delikatnie wylądowałam na chodniku. Coś nie pozwalało zderzyć mi się z ziemią. Otworzyłam oczy. Znajdowałam się teraz w jakimś mieście. Wokół chodziło mnóstwo ludzi z dziwnymi uszami. Rozejrzałam się po okolicy. To było jakieś miasto, dziwnie znajome w dodatku. Obróciłam głowę za siebie. Ta wielka wieża z zegarem... Skądś ją kojarzyłam...
- Clock Town? - szepnęłam zdumiona.
Nagle usłyszałam śmiech za swoimi plecami. Obróciłam się. Na ziemię padał wielki cień. Zaskoczona spojrzałam w górę. Na niebie wisiało pole tekstowe z napisem "You've met with a terrible fate, haven't you?". Serce zaczęło mi mocniej bić.
- Kim jesteś? - zapytałam.

Pole tekstowe zniknęło. Przede mną zmaterializowała się jakaś postać. Z ubioru przypominała mi Linka. Pewien szczegół przyciągnął całe moje zainteresowanie. Nieznajomy miał na sobie maskę Majory.
- Witaj. - powiedział krótko.
- Emmmm... Cześć? - odpowiedziałam niepewnie.
Nieznajomy zaśmiał się w odpowiedzi.
- Może mnie będziesz kojarzyć, może nie. Tymczasowo niezbyt mnie to obchodzi. - zaczął - Zastanawiasz się pewnie co tu robisz, prawda?
- No w sumie dobrze by było wiedzieć. - odpowiedziałaś.
- Chciałbym z tobą zagrać w grę, sprawdzić cię. Zaciekawiłaś mnie...
- Co masz na myśli mówiąc że "zaciekawiłam cię"? - spytałam,
- Zobaczysz - odpowiedział i zaczął się śmiać.
- Dlaczego się śmiejesz? - spytałam,
- Moja droga, tyle zabawy cię czeka... - odpowiedział lekko rozbawiony.
- Zabawa? Jaka zabawa?
Nieznajomy nagle zamilkł. Chyba zauważył moją ranę na policzku. Zbliżył się do mnie i chwycił za podbródek. Wpatrywał się w moją ranę.
- Zostawię dla ciebie apteczkę w Trading Post - powiedział i zniknął tak samo szybko jak się pojawił. Chwilę później zza moich pleców wyleciała wróżka, to chyba była Tatl. W każdym razie - miała dawać mi wskazówki w razie problemów i miała być moim łącznikiem z nieznajomym. Tak mi przynajmniej powiedziała. Zostałam sama z Tatl. Jeszcze raz rozejrzałam się dokładnie. Rzeczywiście, wszystko przypominało tu "Majora's Mask". Zauważyłam, że mam na sobie zielone ubrania i buty, podobne do tych jakie nosi Link. Zawsze mnie fascynował cosplay, ale nigdy nie sądziłam, że kiedyś się za niego wezmę.
"A to ciekawe, czy ja dosłownie mam grać?" - pomyślałam.
Spojrzałam błagalnie na Tatl.
- Woodfall Temple. - powiedziała krótko.
- Czekaj, ja mam iść do Woodfall Temple? - spytałam.
Wróżka skinęła "głową". Postanowiłam więc się tam udać, ale najpierw, poszłam odebrać swoją apteczkę. W końcu jak mi ją dał, to mogę z niej skorzystać. Po opatrzeniu ran wyruszyłam w drogę.

Grało mi się bardzo dobrze. Świetnie sobie radziłam podczas walk z bossami i mniejszymi przeciwnikami. Miałam już dość dużo masek i Rupii. Z głównych masek brakowało mi jeszcze tylko maski Zora. Miałam już się udać do Great Bay Coast gdy stało się coś, co zwróciło moją uwagę. Coś się zaczęło dziać z niebem. Gdzieniegdzie było widać pęknięcia formujące prawie regularne kształty. Od czasu do czasu było można usłyszeć krzyki. Spojrzałam pytająco na Tatl, ale ta nie zwracała na mnie uwagi.
- Heloł? Tatl? - spytałam - Co się dzieje?
Nie uzyskałam odpowiedzi. Wróżka nawet się nie ruszała, po prostu zawisła nieruchomo w powietrzu.
- Ey! Latajło! - krzyknęłam do Tatl - Co się tu dzieje?
Tatl nie odpowiedziała, nadal się nie ruszała.
- Weź to napraw, bo ja nie zamierzam grać w zbugowaną grę. - zażądałam.
- To pewnie znowu ten... ktoś... - burknęłam - Ej, Tatl! Gdzie on jest?
Wróżka nie odpowiedziała. Nadal "miała laga".
Poczekałam chwilę cały czas, zadając jedno i to samo pytanie. W końcu, zdenerwowana, chwyciłam wróżkę w ręce i lekko nią potrząsnęłam. Tatl nagle oprzytomniała.
- Wieża zegarowa. - tylko tyle powiedziała i gdzieś odleciała.
- Czemu on nie może tutaj przyjść? - spytałam samej siebie.
Z lekkimi obawami poszłam na wyznaczone miejsce. Przeszłam przez drzwi wieży zegarowej i zauważyłam Nieznajomego.
- Co się znowu stało? - spytałam obojętnie.
- Co? - odpowiedział.
- No nie wiem? Chyba po to mi tu kazałeś przyjść?
- Ta sprawa dotyczy ciebie.
- Jaka sprawa?
- Jest pewien problem.
- Jaki problem? - spytałaś.
- Słuchaj, chciałbym ci to wszystko jakoś logicznie wytłumaczyć, ale po prostu nie jestem w stanie. - zaczął - Muszę ci to niestety wyjaśnić tylko ogólnikowo.
- No dobra, dobra... Mów.
- A więc... To wszystko się rozpada. Ten cały świat - on niszczeje...
- Co?! - zapytałam mocno zaniepokojona.
- Nie przerywaj, proszę! - zwrócił mi uwagę - Dobra... Cały świat gry się niszczy, to przez twoją obecność. Tak bardzo w skrócie mówiąc - twoja obecność nie jest niczym dobrym dla gry. Muszę coś z tobą zrobić...
- Jak to się niszczy?
- Po prostu... Jesteś tutaj jakby, hmmm... Wirusem! Lub coś w tym stylu... Jeszcze nie było by tak źle gdyby nie to, że przebywasz tu zbyt długo... - mówił.
- Czemu mi tego lepiej nie wytłumaczysz?
- Nie mam tyle czasu... - odpowiedział wyraźnie zaniepokojony - Na mnie już pora...
Wypowiedział te słowa i zniknął.
Milczałam, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą był Nieznajomy. "Ehh... No i co ja mam zrobić?" - pomyślałam.


Ponownie ruszyłam w drogę do Great Bay Coast by dokończyć misję fabularną. Chwilowo nie miałam lepszego pomysłu co z sobą zrobić. Po drodze obserwowałam otoczenie. Przez te kilka chwil zmieniło się parę rzeczy. Na niebie było dużo więcej pęknięć. Oprócz tego, niektóre części świata zaczęły znikać - drzewa, które jeszcze przed chwilą mijałam teraz już nie istniały. W niektórych miejscach tekstury traciły kolory oraz jakość, zamieniały się miejscami albo całkowicie ich brakowało. Pojawiało się coraz więcej przeciwników i byli bardziej wytrzymali. Przyjazna muzyka w tle zaczęła grać od tyłu i doszły do niej odgłosy przypominające odgłosy burzy. I te krzyki, które nie ustawały. Stawały się nawet coraz głośniejsze.

"No ale co ja mam z tym zrobić?" - rozmyślałam.
Zauważyłam brak Tatl. Próbowałam ją jakoś przywołać, lecz na marne. Wróżki nadal nie było.
"No i gdzie jesteś?" - pytałam sama siebie.
Przywołałam Eponę, a następnie wsiadłam na jej grzbiet. Ale nawet Epona wydawała się nieswoja. Pomimo moich głośnych rozkazów koń nie chciał ruszyć.
- Epona, proszę, ruszaj! - powiedziałam do niej miłym głosem - Mam ciężki dzień, więc proszę nie wnerwiaj mnie! Dzisiaj dowiedziałam się, że "jestem wirusem", mam w planach zrobić kilka ciężkich questów, od nie wiadomo ilu dni noszę na sobie niewygodne zielone ciuchym, a poza tym ta czapka cały czas spada mi na oczy! Także proszę cię!
Koń chciał spojrzeć na mnie, co przychodziło mu z trudem. Wiadomo - szyi sobie nie wykręci, ale kątem oka mnie obserwował. W jego oczach zauważyłam troskę, jakby się czymś martwił. Po chwili odwrócił głowę i ruszył przed siebie. Jechałam spokojnie, gdy nagle podłoże pękło, a ja wpadłam w powstałą dziurę. Na moje nieszczęście musiałam się znowu obić o coś, w skutek czego zostałam lekko przygłuszona. Epona "przestała istnieć" - rozpadła się na kilkadziesiąt pikseli, które powoli się zmniejszały. Piksele w końcu znikły, a ja zostałam sama w czarnej pustce.
"To był mój koń..." - pomyślałam i zrobiłam poważną minę. Poczułam się lekko dotknięta.
 Jak się spodziewałam, w końcu wylądowałam gdzieś w tej pustce na jakiejś podłodze. Podłoga była zimna i gładka. Powróciły również zielone liczby. Tym razem towarzyszyło im ciche buczenie. Cała przestrzeń (bo nie dało się tego nazwać pomieszczeniem) była ogromna, a wypełniające ją powietrze lodowate. Zaczęłam trząść się z zimna i postanowiłam czekać. Czekać... Ale na co tak konkretnie? Sama nie wiedziałam. Chciałam by to było cokolwiek, byle nie to męczące buczenie. Moja prośba została spełniona, coś się stało. Usłyszałam kroki, a następnie poczułam na swoich oczach dłonie. Ktoś zasłonił mi pole widzenia.
- Gotowa na małe przedstawienie...? - spytał cicho głos, a jego ciepły oddech poczułam na swojej szyi.
To nie mógł być Nieznajomy, to nie był jego głos. Ale nie miałam pomysłu kim może być kolejna anonimowa postać. Wydawało mi się, że jest tu tylko Nieznajomy.
Mocno nadepnęłam mu na stopę i następnie próbowałam uderzyć go łokciem w brzuch. On jednak jakby przewidział co chciałam zrobić i w ostatniej chwili złapał mnie za łokieć i wykręcił rękę.
- Sprytna... - powiedział, śmiejąc się.
- Zaczynamy! - krzyknął, a następnie odepchnął mnie od siebie.
Chwycił mnie za ramiona i zakręcił. Podłoga zniknęła, a ja unosiłam się w powietrzu. Liczby zniknęły, a buczenie ustąpiło odgłosowi tykającego zegara. Przede mną pojawiła się kolorowa plama. Z niej zaczął wyłaniać się lekko zamazany obraz. Z każdą sekundą obraz stawał się coraz ostrzejszy. Zaczął się poruszać. Wydawało mi się, że to "przedstawienie" będzie filmem, ale nie wiedziałam o czym. Na samym początku przedstawiono jak Nintendo 64 wchodziło na rynek, zaraz potem premiera "Majora's Mask". Wtedy na "ekranie" pojawił się zegar. Czas widocznie przyśpieszył. Było widać teraz ręce. Większe dłonie przekazywały jakieś pudło mniejszym. Domyślałam się zawartości. Słyszalny był śmiech radości i delikatne szepty, które przypominały brzmieniem słowo "Dziękuję". Bacznie przyglądałam się. Miałam do tego jakieś dziwne przeczucia.
Po tej scenie nastąpiło szybkie przejście. Z mną były słyszalne odgłosy. Obróciłam się i zobaczyłam kolejne pole z obrazem. Tamto znikło. Na podłodze siedział chłopiec o blond włosach. Podpinał coś do telewizora, a na podłodze leżał pad. Pad od Nintendo 64. Kolejne przejście i kolejny obrót. Tym razem widziałam jak ten sam chłopiec gra. Od razu poznałam, że to było "Majora's Mask". Obraz pękł, a ja zostałam obrócona w bok. Znowu go ujrzałam. Tym razem odganiał się od jakichś trzech innych chłopaków. Wyglądało to jakby ten blondyn był prześladowany przez ich trójkę. Ale za co? Wleciałam w obraz. Albo to obraz wleciał we mnie. To mało ważne. Widziałam go leżącego na łóżku, był smutny. W końcu z niego wstał i podszedł do konsoli. Włączył ją i zaczął grać. Teraz wokół mnie pojawiło się mnóstwo obrazów przedstawiających jak tamci dręczą tego chłopca. Na następnym obrazie ten sam chłopak wychodził z domu. Stał teraz na moście. Do niego podeszli dręczyciele. Jeden z nich położył mu rękę na ramieniu. Teraz obraz się rozmazał, a w jego miejscu pojawił się kolejny. Usłyszałam głośny krzyk. Na obrazie, blondyn został związany a następnie wrzucony do jeziora, na którym był zbudowany most. "Kamera" zrobiła zbliżenie na jego oko. Tam pojawił się obraz tonącego blondyna. Próbował się rozwiązać, ale brakowało mu już sił. Przymknął oczy. Przede mną ukazało się bardzo ostre i jasne światło, a zaraz po nim z powrotem ciemność. Słyszalne było teraz delikatne brzmienie fletu... A przed moją twarzą pojawił się obraz Nieznajomego. Chwycił ręką za maskę i zaczął ją powoli zdejmować po raz pierwszy w mojej obecności. Gdy ją zdjął doznałam szoku. Za maską kryła się twarz tego samego chłopca, którego tonący wizerunek przed chwilą widziałam. Jednak jego twarz wyglądała trochę inaczej. Jego oczy były czarne z czerwonymi tęczówkami. Ciekła z nich krew. Nieznajomy zaśmiał się psychicznie. Czerń zaczęła mieszać się z czerwienią, a wokół mnie było mnóstwo powieszonych ciał. Było tam mnóstwo osób. Jego prześladowcy również.

"Mogłam się spodziewać." - pomyślałam, unosząc brew.

Nie miałam pewności czy to na pewno był Nieznajomy. Nigdy wcześniej nie widziałam jego twarzy. Spojrzałam na postać przede mną.
- Nie jesteś Nieznajomym! - krzyknęłam pewna.
Postać zaśmiała się psychicznie i uśmiechnęła się szeroko. Następnie rzucił się na mnie, a ja bezwładnie opadłam na podłogę, tak jakbym zemdlała. Chociaż nie byłam pewna czy zemdlałam. Dużo rzeczy było dla mnie niewiadome i bez odpowiedzi odkąd trafiłam do gry. W końcu przebudziłam się. Otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą jakąś dziwną szarawą postać. Za nią stał Nieznajomy.
- Mam nadzieję, że podobało ci się. - powiedział z uśmiechem ten pierwszy.
- Mogło być lepiej. - powiedziałam jak najbardziej denerwującym tonem.
Nieznajomy spuścił wzrok.
- Hm. - mruknął jego towarzysz - Niezbyt mnie obchodzi twoja opinia. I tak zaraz zgi...
- Nieznajomy! Wytłumacz mi to!  - przerwałam szaremu.
- Ha ha! Po co on ma ci opowiadać dwa razy tą samą bajkę? - zakpił szary.
- Kim ty w ogóle jesteś?! - spytałam.
- Dark Link, do usług. - lekko się skłonił.
- Po co mi chciałeś TO pokazać?
- Byś poznała prawdę. - mówił spokojnie, ale chwilę potem zaczął krzyczeć - Byś poznała prawdę o tym kimś kogo nazywasz Nieznajomym! O kimś, kto tak naprawdę się nazywa Ben Drowned!
Ta odpowiedź mnie zaskoczyła.
- Kłamiesz! - powiedziałam pewna siebie.
- To niestety prawda. - powiedział z udawanym przejęciem.

(Tak, wiem że tutaj jest Link a nie Ben)
Odwrócił się do Bena, który już od dłuższej chwili wpatrywał się w podłogę i złapał go za ramię. Chwycił w dłoń kawałek maski, a następnie zdarł mu ją z twarzy.  Rzucił ją pod moje nogi. Zobaczyłam jego twarz na żywo. Wyglądał tak samo jak postać z "filmu". Jednak zamiast psychopatycznego uśmiechu malował się na niej smutek.
- Nadal nie wierzysz!? - krzyknął zły - To jest twój "Nieznajomy"!
Odepchnął go od siebie i skierował się w moją stronę. Tymczasem podniosłam maskę i zaczęłam się jej uważnie przyglądać. Dark Link był już przy mnie. Był bardzo blisko, za blisko. Chwycił mnie za gardło i powiedział groźnym, a jednocześnie spokojnym tonem prosto do mojego ucha:
- Zapraszamy tutaj ludzi tylko po to by się nimi pobawić, a następnie zabić. Dlatego tu jesteś. Ben złamał zasady. Nie spełnił swojej powinności dlatego ja to zrobię...
Następnie zaczął mnie dusić. Jego uścisk był bardzo mocny, a w jego oczach pojawił się szaleńczy blask. Kątem oka widziałam Bena. Stał i trzymał się rękami za głowę. Już opadałam całkowicie z sił gdy nagle usłyszałam głos Bena:
- Zostaw ją!
Dark Link puścił mnie na chwilę, a ja upadłam na podłogę, próbując złapać oddech. Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem. Chciałam go podciąć, lecz ten to zauważył i stanął mi na stopie. Czułam ból jakby miażdżył mi kości.
Ben i Dark Link zaczęli się bić. Ja tymczasem uspokajałam oddech. Trzymając się za gardło, próbowałam jakoś to wszystko poukładać. Nie wiedziałam jak pozbierać te wszystkie myśli w logiczną całość, jak to wytłumaczyć. Uświadomiłam sobie, że byłam tylko zabawką, że i tak od samego początku miano mnie zabić. Ale... Dlaczego tego nie zrobiono? Dlaczego Ben tego nie zrobił...? Mogłabym tak jeszcze myśleć gdyby nie to, że o uszy obił mi się krzyk. Podniosłam wzrok i zauważyłam jak Dark Link leży na Benie i trzyma przy jego szyi nóż.
- Chyba nie chcesz bym cię zabił? Kto jej wtedy pomoże, BOHATERZE!? - mówił z dużą ilością ironii.
Wiedziałam, że mimo wszystko muszę mu pomóc. Za mną leżała tarcza i miecz. Pobiegłam po nie, a następnie rzuciłam tarczą w Dark Linka, ostatecznie go ogłuszając. Złapał się za głowę, a Ben go podciął, przez co upadł na podłogę. Ben szybko się pozbierał i pobiegł do mnie, po czym chwycił mnie za rękę, a lewą (bo ta była wolna) nakreślił w powietrzu okrąg. Przed nami znajdował się portal.
- Co ty...? - spytałam przerażona.
- Wchodź! Szybko! - powiedział, a następnie wrzucił mnie do środka.
Dark Link wstał i rzucił swój nóż w stronę Bena. Zostawiłam to dla siebie. Nóż wbił się Benowi w ramię, a ja straciłam z nim kontakt, ponieważ byłam już w portalu i leciałam w dół.

Oślepiło mnie bardzo jasne światło. Upadłam na coś miękkiego. Tak, to było na pewno moje łóżko. Rozejrzałam się. Znajdowałam się teraz w swoim pokoju. Zezłoszczona i lekko spanikowana pod wpływem emocji chwyciłam konsolę i rzuciłam na podłogę. Zaczęłam ją deptać. Resztki, które zostały po sprzęcie spakowałam do worka. Wylądowały też tam wszystkie kartridże, które dostała, z konsolą. Wymknęłam się z domu i wyrzuciłam worek do kontenera. Gdy wróciłam, zauważyłam coś niepokojącego na swoim laptopie. Tapeta, którą wcześniej ustawiłam zmieniła się na czarne tło. Wszystkie ikony się spikselizowały. Pomyślałam, że to musi być wirus. Weszłam w pobrane pliki i ujrzałam plik zatytułowany "BEN.DROWNED". Zaniepokojona próbowałam go usunąć, ale nie byłam w stanie. Wkrótce otworzył się tak sam z siebie Cleverbot. Dostałam od niego wiadomość:

"Wiesz dlaczego to zrobiłem? Dlaczego cię uratowałem? Zrozumiałem swój błąd i chciałem cię usunąć osobiście. Jesteś bardzo nieczuła. Nie będę pisał dużo - szkoda mi czasu. Wiedz tylko tyle, że pomogę ci zejść TAM na dół."
Przestraszona zrzuciłam laptop na podłogę. Od tej pory Ben wziął sobie mnie za cel.
Kilka miesięcy później popełniłam samobójstwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz