środa, 10 sierpnia 2016

Po trupach do celu

Hejka :)
Wracamy dzisiaj do Was z opowiadaniem, który napisałyśmy na szkolny konkurs o Henryku Sienkiewiczu. Udało nam się zdobyć pierwsze miejsce w tej kategorii, ale również w pozostałych, co poskutkowało tym, że nasza klasa zwyciężyła.
Życzymy miłego czytania ;)    




"Po trupach do celu"

- Taylor, przyśpiesz, bo czuję się, jakbym już nigdy nie miała wyjść z tego przeklętego samochodu – burknęła Demetria na swojego brata udręczonym tonem, kątem oka spoglądając na swoje odbicie w bocznym lusterku i poprawiła sobie włosy.
- Następnym razem to ty będziesz prowadzić, Demi. Nie moja wina, że nagle zachciało ci się wyruszyć w tę głupią podróż – wysyczał przez zęby, tłumiąc przeciągłe ziewnięcie i jednocześnie starał się posłać siostrze złowrogie spojrzenie, co niezbyt mu wychodziło.
Jechali właśnie autostradą A3 i po błyskawicznym zerknięciu na zegarek dziewczyna mogła stwierdzić, że zbliża się już sześćdziesiąta pierwsza godzina, odkąd wsiedli do wypożyczonego BMW 530d.
     Na początku Taylorowi powód ich podróży wydawał się wręcz absurdalny. Mianowicie jego siostra na drugim roku swoich studiów lingwistycznych niezwykle zafascynowała się polską literaturą i stała się prawdziwą znawczynią dzieł Sienkiewicza – jej ulubionego autora. Po powtórnym przeczytaniu „W pustyni i w puszczy” jej największym marzeniem zostało wyruszenie w podróż podobną do tej, którą odbyli Staś i Nel w powieści. Jako, że wkrótce miała wyjść za mąż i wyprowadzić się z rodzinnego domu, stwierdziła, że dobrym pomysłem będzie wakacyjny wyjazd, który miał sprawić, że rodzeństwo zacieśni swoje więzy. Taylor po długich namowach siostry, w końcu przystał na pomysł i tak oto znaleźli się gdzieś na środku autostrady w Nigerii, podążając w kierunku tanzańskiej góry Kilimandżaro.
- Przestań w końcu marudzić, a jeśli już chcesz, to wymyśl sobie lepszy argument, bo tego definitywnie nadużywasz – powiedziała Demetria, patrząc z politowaniem na brata.
- To ty przestań. Wtedy nie będę miał kogo naśladować – odszczeknął się Taylor, na co jego siostra zamilkła i nie odzywała się do niego przez długi szmat czasu.

~*~

Po kilkudziesięciu godzinach jazdy, w końcu mogli rozprostować nogi. Zaparkowali auto na hotelowym parkingu i ruszyli w stronę recepcji, by zająć jakiś pokój. Postanowili nie brać dwóch różnych pomieszczeń, ponieważ musieliby więcej zapłacić. Odebrali klucz od recepcjonistki i poszli się rozpakować. Ich pokój był obszerny, z dwoma łóżkami, wielką łazienką i balkonem.
     Pierwszy dzień chcieli spędzić na przygotowaniach do tej właściwej części wycieczki. Musieli kupić prowiant, wodę i spakować plecaki. Ten wieczór był pełen załatwiania różnych spraw – wynajęli przewodnika, zaopatrzyli się w kompasy i mapy, wykupili Internet do telefonów oraz przygotowali ubrania na zmianę. Przygotowawszy plecaki na następny dzień, poszli na stołówkę coś zjeść, a potem odpoczywali w pokoju.
     Taylor wyszedł na balkon, który mu się swoją drogą spodobał, by się trochę przewietrzyć. Demi natomiast usiadła na miękkim łóżku i otworzyła „W pustyni i w puszczy”, a następnie zaczęła czytać. Kątem oka spojrzała w stronę balkonu, by upewnić się, że jej brat nie patrzy na nią. Gdy stwierdziła, że ten jest zajęty podziwianiem krajobrazu, wyciągnęła z walizki małą mapę północno-wschodniej części Afryki. Wyjęła ołówek i zaczęła kreślić plan wędrówki, jednocześnie zerkając do książki, by mieć pewność, że nic nie pominęła. Po skończonym wyznaczaniu trasy położyła się do łóżka i poszła spać. Chwilę później do pokoju wszedł Taylor i sam również postanowił się przespać, ponieważ wiedział, że musi być wyspany kolejnego dnia.
Następnego dnia rodzeństwo obudziło się o piątej rano, by w drogę wyruszyć w miarę chłodnej temperaturze. Miejsce przy lustrze zajęła oczywiście Demetria, bo jako kobieta czuła, że nawet na pustyni powinna dobrze wyglądać.
     Demetria była wyjątkowo ładną dziewczyną, trochę niepodobną do brata. Jej włosy miały kolor bardzo ciemnego brązu, a duże oczy, jakby specjalnie dla kontrastu, mieniły się błękitem. Przeciętnego wzrostu dziewczyna zawsze była uważana za słodką, chociaż to nie do końca była prawda. Delikatne rysy twarzy były tylko zewnętrzną stroną Demetrii, ponieważ od zawsze miała ostry charakter. Cięty język był cechą, którą zdecydowanie odziedziczyła po swojej matce. W „spadku” po niej otrzymała również przekonanie, o tym, że dokądkolwiek by nie poszła, musiała wyglądać idealnie.
     Teraz stała przed lustrem i robiła sobie makijaż. W tym samym momencie z łazienki wyszedł Taylor. Przechodząc obok lustra, zwrócił uwagę na siostrę, która starannie nakładała sobie cienie do powiek.
- Po co ty robisz ten makijaż, skoro potem i tak ci się rozmaże? I nie myśl, że pozwolę Ci wziąć ze sobą jakiekolwiek kosmetyki – odezwał się, patrząc na stolik obok lustra, na którym stała ogromna kosmetyczka wypchana po brzegi przyrządami upiększającymi.
- Zabronisz mi? – odpowiedziała mu siostra, a następnie przeniosła spojrzenie na kosmetyczkę, która przykuła uwagę Taylora. – Spokojnie, nie wezmę wszystkiego. Tylko…
- Tylko krem do rąk – przerwał jej brat i podszedł do ich bagaży z pomiętą od trzymania w kieszeni kartką w dłoni, aby ostatecznie sprawdzić, czy na pewno wszystko ze sobą zabrali. Mieli ze sobą zabrać obowiązkowo po dwa plecaki. Jeden większy, o pojemności około siedemdziesięciu litrów, który podczas wspinaczki mieli nieść tragarze, a drugi mniejszy, który każdy będzie miał zarzucony na plecy.
     Czarnowłosa spojrzała na niego krzywo i wróciła do swoich zajęć.
Taylor od zawsze ją denerwował. Był od niej o dwa lata starszy i przynajmniej o dziesięć centymetrów wyższy. W spadku po rodzicach odziedziczył ciemne włosy. Z całej rodziny wyróżniał się czarnymi, trochę skośnymi oczami. Codziennie chodził na siłownię, czego skutkiem było bardzo umięśnione ciało. Chłopak prowadził niezwykle aktywny tryb życia. Również, jak jego siostra, potrafił wprost powiedzieć co myśli, nie przejmując się tym, czy mógł kogoś urazić, albo co mają do powiedzenia inni. Nie znosił sprzeciwu i był bardzo dobrym przywódcą. Zaradny, zawsze trzeźwo myślący i rozsądny, zyskiwał szacunek nawet od starszych od siebie rówieśników. Potrafił jednak być też opiekuńczy i starał się chronić swoją siostrę, mimo, że ta nierzadko wyprowadzała go z równowagi swoimi kaprysami.
-  Wygodne buty trekkingowe, klapki, czapka, kominiarka, rękawiczki – są. Spodnie i bluza z polaru – są. Kurtki wiatrochronne ubierzemy, więc są – wyliczał Taylor, przekreślając długopisem wszystkie przyrządy i rodzaje ubrań, które zabierali ze sobą na wyprawę. - Okulary przeciwsłoneczne… Demi, masz swoje? – krzyknął w stronę siostry, która mruknęła coś w odpowiedzi, zbytnio nie mając możliwości sklecenia zdania ze szczoteczką do zębów w ustach. - Krem UV 50, preparaty odstraszające komary, składane kije, czołówka z bateriami, śpiwór, sztućce, menażka, termos, palnik – są. – Taylor wykreślił z listy wszystko oprócz jednego podpunktu i widząc to, aż zbladł. – Demi, nie kupiliśmy leku malarone – powiedział z przestrachem w głosie.
Na kartce było wyraźnie zaznaczone, że lek jest konieczny, ponieważ działał przeciwmalarycznie, a zarażenie się tą chorobą było bardzo możliwe w krajach afrykańskich, gdzie było od groma much tse-tse.
Dziewczyna podeszła do brata, szukając czegoś w swojej kosmetyczce i podała bratu dwa opakowania pełne potrzebnych tabletek. Widząc karcące spojrzenie brata, stwierdziła, że w ten sposób była pewna, iż nie zapomni ich wziąć. Sprawdziwszy zawartość plecaków, Taylor zasunął je i wyszedł na balkon, aby trochę się przewietrzyć. W tym czasie Demi odłożyła kosmetyczkę na szafkę nocną w pobliżu (tymczasowo) swojego łóżka,  spoglądając  na zegarek. Do planowego przyjazdu wcześniej zamówionej taksówki zostało niecałe pięć minut.
- Ej, chodź, bo się spóźnimy! – krzyknęła do niego, wchodząc na balkon. – Gotowy?
- Tak. Mam nadzieję, że nie brałaś za dużo rzeczy, ponieważ nie mam najmniejszego zamiaru potem ich za ciebie nosić, gdy się już zmęczysz – odpowiedział, przewiercając ją wzrokiem na wylot.
- Tym razem mam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Roztłukło mi się moje kieszonkowe lusterko, więc…
- To chodźmy – znowu jej przerwał.
- Dlaczego zawsze to ro… – warknęła jakby zawiedzionym tonem.
- Co robię? – zapytał czarnowłosy chłopak, ponownie nie pozwalając jej skończyć zdania. Demetria poczerwieniała ze złości, robiąc wdech i wydech, aby się trochę uspokoić.
- Przerywasz mi – odpowiedziała, mierząc brata zdenerwowanym spojrzeniem i odwróciwszy się od niego, chwyciła za cienką, wiatrochronną kurtkę, którą w pośpiechu ubrała.
- Tak jakoś, wiesz? – stwierdził zaczepnie Taylor.
- Ten wyjazd miał pomóc nam się chociaż trochę do siebie zbliżyć i sprawić, że będziemy się mniej kłócić. Jakoś nie widzę, byś tego chciał.
- Ja za to widzę taksówkę. Lepiej naprawdę chodźmy. Potem porozmawiamy – odpowiedział jej brat, próbując uniknąć udzielenia konkretnej odpowiedzi.
- Trzymam cię za słowo – powiedziała Demi, zakładając mniejszy ze swoich plecaków i wychodząc z pokoju.
     Taylor wziął swoje bagaże i większy plecak siostry, zamykając drzwi zarezerwowanego dla nich pokoju hotelowego. Rodzeństwo razem weszło do taksówki, która miała ich zawieźć do miasta znajdującego się w pobliżu do góry Kilimandżaro.

~*~

- … Ta wyprawa ma na celu, jak już zapewne wszyscy wiecie, zdobycie najwyższego szczytu Afryki - Kilimandżaro. Organizujemy ją również dlatego, aby pokazać każdemu, że Afryka nie jest "przereklamowana" oraz,  że warto ją zobaczyć i poznać. Po tej wyprawie każdy z was na pewno zakocha się w Czarnym Lądzie – stwierdził po angielsku czarnoskóry, muskularny mężczyzna, który stał właśnie z grupką podróżników u stóp zachwycającej góry i swoją przemową oficjalnie rozpoczynał wspinaczkę na szczyt Kibo. Mówił on tak nieumiejętnie w rodowitym języku Taylora i Demetrii, że rodzeństwo ledwie było w stanie go zrozumieć. Dowodem na to było siedmioro Amerykanów stanowiących niemal połowę podróżników, którzy patrzyli po sobie z rozbawionymi minami, co parę chwil prosząc przewodnika, aby powtórzył ostatnie słowa.
- Wejdziemy dzisiaj na wysokość około dwóch tysięcy siedmiuset metrów, aby dotrzeć do schroniska Mandara – obwieścił jeden z tragarzy po angielsku, kierując słowa do małżeństwa pochodzącego z Europy, po których minach można było stwierdzić, że z monologu przewodnika nie rozumieją kompletnie nic. Francuz rozpoczął konwersację z młodzieńcem, a kobieta, która towarzyszyła obcokrajowcowi, cichutko dreptała obok swojego męża.
- Włożyłem ci do plecaka pudełko tabletek, a drugie wziąłem sobie. Jest w bocznej kieszonce, więc nie zgub ich, bo od tego zależy twoje zdrowie – upomniał siostrę Taylor, który razem z siostrą szedł zaraz obok czarnoskórego przewodnika. Odwrócił się w kierunku niebieskookiej i kiedy zobaczył uśmiech pełen szczęścia na jej twarzy, również się rozweselił. – Demi?
- Hmm? – zapytała dziewczyna, spoglądając w jego kierunku. Oczy błyszczały jej od podekscytowania, dzięki czemu chłopak mógł zobaczyć to, czego nigdy nie potrafił dojrzeć na swojej  twarzy – przeczucie, że zaraz spełnią się jej najskrytsze marzenia.
- Czy ty w ogóle słuchałaś, co do ciebie mówiłem? – spytał Taylor, w momencie kiedy Demi już zdążyła odwrócić się od niego, zapewne uznając, że krajobraz afrykańskiego lasu równikowego, w który właśnie wkraczali,  jest dużo bardziej interesujący niż twarz czarnowłosego.
- Czekaj, już sprawdzam – powiedziała dziewczyna, podwijając rękaw kurtki i zerkając pobieżnie na zegarek. – Za kilka minut będzie siódma – stwierdziła, upewniając Taylora w przekonaniu, że nie miała pojęcia, o czym brat do niej mówił. Jednak chłopak tylko uśmiechnął się i postanowił zostawić dziewczynę w spokoju, aby mogła zachwycać się pięknem otaczającego ją świata.
     Około godziny trzynastej zaczął martwić  się o siostrę, ponieważ w lesie okazało się być dużo goręcej, niż przypuszczał i widział po jej twarzy, że była bardzo zmęczona. Zabrał jej plecak, zarzucając go sobie na ramię, co zostało nagrodzone pobieżnym uśmiechem dziewczyny. Taylor bał się, czy zdążą dotrzeć do schroniska, nim spadnie deszcz zenitalny, zaczynając burzę, ponieważ nie chciał, aby Demetria się przeziębiła. Poza tym doskonale wiedział o panicznym strachu niebieskookiej przed błyskawicami. Jego obawy sprawdziły się tylko po części, ponieważ w momencie kiedy zaczął padać ulewny deszcz i pierwszy piorun przerwał ciszę, zostało im do przejścia zaledwie półtora kilometra. Kazał siostrze założyć cieplejszą kurtkę, którą pospiesznie wyjął z jej plecaka, a sam pozostał w cienkiej, wiatrochronnej, gdyż swoją grubszą trzymał nad głową Demetrii, aby osłonić ją przed kroplami deszczu. Sam przemókł do ostatniej suchej nitki, jednak nie narzekał zbytnio z tego powodu.
     Kiedy nareszcie dotarli do schroniska Mandara, rodzeństwo szybko pobiegło do wyznaczonego dla nich domku. Wygoniwszy czym prędzej siostrę do łazienki, aby przebrała się w suche ubrane, Taylor sam czekał na swoją kolejkę, drżąc z zimna. W końcu wyszedł na zewnątrz, chroniąc się pod dachem i spojrzał na szczyt góry, który był celem ich wędrówki. Kibo i Kima-Wenze tonęły w gęstych chmurach, które, jak czytał w podróżniku, rozpraszały się jedynie w pogodne wieczory, płonąc różowym blaskiem, podczas gdy cały świat był pogrążony w ciemnościach. Po kilkunastu minutach Demetria opuściła łazienkę, więc chłopak pobiegł się przebrać w ciepłe ubrania, postanawiając natychmiast po prysznicu pójść spać. Nim jednak to zrobił, odszukał w plecaku dziewczyny tabletki przeciw malarii i sprawdzając ulotkę, kazał zażyć jej dwie z nich i dopiero gdy popiła je wodą, pozwolił wyjść jej na zewnątrz. Demi usiadła na werandzie, w miejscu gdzie nie dosięgał jej deszcz i rozanielonym spojrzeniem spoglądała w niebo, wyobrażając sobie, że tak właśnie wyglądałoby ono, gdyby postanowiło rozsypać się na kawałki.

~*~

- Taylor, Taylor, Taylor, Taylor… - powtarzał jakiś natrętny głos, wdzierając się do przyjemnego snu chłopaka. Snu, w którym jego marzenia również się spełniały. Wcisnął głowę w poduszkę, naciągając kołdrę wyżej. – Taylor! – krzyknęła w końcu zdenerwowana Demetria.
- Hmm…? – mruknął jej brat, podnosząc się do siadu i doprowadził swoje włosy do jeszcze większego nieładu, przeczesując je palcami. Spojrzał półprzytomnym wzrokiem na siostrę, bardzo spostrzegawczo orientując się, że ta jest już ubrana i gotowa do dalszej podróży, która miała rozpocząć się dopiero o godzinie dziewiątej.
- Wstawaj! Nie uwierzysz, co znalazłam! – powiedziała niezwykle podekscytowana dziewczyna, czekając, aż Taylor w końcu wstanie. Kiedy ten podniósł się z posłania i ujrzał. co Demetria trzyma w dłoniach, wytrzeszczył oczy w bezbrzeżnym zdumieniu.
- Nie… - wyszeptał chłopak, wpatrując się w przedmiot, jakby myślał, że wzrok płata mu figle.
- Tak! Czytaj – rozkazała niebieskooka, podając mu ostrożnie nadwyrężony czasem, postrzępiony na końcach, jednak niemal doskonale zachowany latawiec. Napis na nim głosił:

Nell Rawlison i Staś Tarkowski, odesłani z Chartumu do Faszody, a z Faszody prowadzeni na wschód od Nilu, wyrwali się z rąk derwiszów. Po długich miesiącach podróży przybyli do jeziora leżącego na południe od Abisynii. Idą do oceanu. Proszą o śpieszną pomoc.
Latawiec ten, z rzędu sześćdziesiąty pierwszy, puszczony jest z gór otaczających nieznane w geografii jezioro. Kto go znajdzie, niech da znać do Zarządu Kanału w Port-Saidzie albo do kapitana Glena w Mombassa.
Stanisław Tarkowski

- Nie, nie, nie… - powtarzał Taylor w oszołomieniu, wpatrując się w bambusową ramkę, do której przytwierdzony był arkusz. – Przecież to niemożliwe. Przez tyle lat… Demetria, gdzie ty to znalazłaś? – zapytał chłopak w oszołomieniu, szybko naciągając na podkoszulek, w którym spał, bluzę i ubierając buty trekkingowe, poszedł za siostrą. Nie przejmował się nawet tym, że nie zmienił spodni i prezentuje się przy schronisku w dresach służących mu za piżamę.
- To leżało tutaj – stwierdziła Demetria, kiedy Taylor zdążył już się zadyszeć, będąc prowadzonym przez siostrę niemal kilometr pod górę w okropnym upale. Chłopak natychmiast ożywił się i uklęknął na ziemi w pobliżu miejsca, które wskazała mu niebieskooka.
- Demi, a nie sądzisz, że ktoś chciał zrobić podróżnym kawał i zostawił tutaj ten latawiec? – zapytał ostrożnie Taylor, nie chcąc zranić siostry.
- Nie sądzę, Tay. Spójrz tam – rzekła dziewczyna, wskazując palcem na skałę, na której wyryto „19.09.1994 r. – Byli tutaj Staś i Nel podczas swojej drugiej wyprawy.”
- Demi? – zapytał Taylor, obracając się w kierunku Demetrii. Powiedział to tak poważnym tonem, że dziewczyna zaniepokoiła się i przycupnęła obok niego, spodziewając się ujrzeć przy skale jakiegoś znaku, który podważałby jej teorię o prawdziwości napisu.
- Co? – rzekła po chwili, nie znalazłszy niczego podejrzanego. Skrzyżowała spojrzenie niebieskich oczu z tymi Taylora i zmarszczyła lekko brwi w pytającym geście.
- Jesteś niesamowita, siostrzyczko – powiedział, mierzwiąc jej włosy, na co syknęła oburzona, natychmiastowo poprawiając fryzurę.
- Wiem, Tay. I podczas tej podróży mam zamiar udowodnić ci to mnóstwo razy – odrzekła ze szczerym uśmiechem, który natychmiast został odwzajemniony przez jej brata.
Demetria miała rację, twierdząc, że podróż zbliży ich do siebie. Taylor stał się dla dziewczyny prawdziwym autorytetem. Zaczęła doceniać to, jak chłopak się o nią troszczy, ale w momencie, w którym zrozumiała jak bardzo, było zdecydowanie za późno, żeby mu pomóc.
     Już po opuszczeniu schroniska Mandara, w którym zabawili około tygodnia, Taylor zaczął narzekać na samopoczucie. Spadła mu kondycja i pojawiły się pierwsze bóle głowy, które nasilały się z każdym dniem. Bagatelizował to i w końcu przestał wspominać o tym siostrze, aby się o niego nie martwiła. Demetria oczywiście nie robiła tego, zachwycona eksplorowaniem terenów w pobliżu schroniska.
     Pierwszy atak malarii pojawił się niespodziewanie, na wysokości około tysiąca metrów nad poziomem morza, kiedy to grupka podróżników kończyła swoją wspinaczkę z sukcesywnym zdobyciem szczytu Kibo. Przewodnik natychmiast kazał rozbić namioty i w jednym z nich umieszczono chorego chłopaka. Taylor czuł, jakby miał zaraz umrzeć. Straszliwe zimno przechodziło całe jego ciało, ścinając je aż do kości. Czarnowłosy leżał w śpiworze przykryty wszystkimi kocami, których użyczyli mu podróżnicy i nie był w stanie się z niego podnieść. Po około godzinie ta męczarni ustała, przynosząc czterdziestostopniową gorączkę oraz obfite poty. Przewodnik i lekarz, którzy podróżowali razem z resztą, starali się jakoś mu pomóc, jednak ich wysiłki na nic się nie zdawały.
     Międzyczasie Demi dowiedziała się, że chłopak nie zażywał leków przeciwko malarii, gdyż omyłkowo zabrała z szafki nie to pudełko, co trzeba i jedyne tabletki zwalczające tę chorobę posiadała ona. Brat nie upomniał się o to ani razu, wiedząc, że ilość leku w jednym opakowaniu, wystarczyłaby na całą podróż, ale tylko dla jednej osoby. I to ostatecznie złamało Demetrii serce.
      Kiedy atak zelżał na prowizorycznie skleconych noszach zniesiono czarnookiego w dół góry, gdzie już oczekiwał na niego transport. Demetria pojechała razem z nim do szpitala i czuwała przy jego łóżku, czekając, aż zmęczony chłopak obudzi się. Stało się to jednak dopiero z kolejnym atakiem, który niestety był dla Taylora śmiertelny.
     Z dwójki rodzeństwa wyruszających na bajeczną wyprawę wróciło żywe tylko jedno.

Mamy nadzieję, że się spodobało ;)
Taeyeon i Sangrim

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz